PO KONCERCIE / Pop.1280 w Znośnej Lekkości Bytu

Old Skull: Pop.1280 & Nameless Creations (Znośna Lekkość Bytu; Warszawa; 08.09.2016)

Pop.1280 (Old Skull - Znośna lekkość Bytu - Warszawa - 08.09
Pop.1280 (Old Skull / Znośna lekkość Bytu / fot. Szymon Gołąb)

Pop.1280, nowojorski kwartet cold wave / post punk, schodząc ze sceny w Znośnej Lekkości Bytu pozostawił po sobie czad – w przenośni i dosłownie, bo kilka minut po koncercie słychać było jeszcze przenikliwie skwierczący syntezator. Był to drugi występ zespołu w Polsce w ramach jesiennej trasy koncertowej po Europie. Jak było? Tak, że w pewnym momencie miałem chęć włożyć głowę do głośnika i poczekać, aż eksploduje mi mózg… Hałas! Brud! Mrok! Organizatorzy nie pomylili się w anonsie wydarzenia. czytaj więcej…

PO KONCERTACH / Sexy Suicide, The Cuts, Das Moon w Hydrozagadce

„Everything Counts”: Sexy Suicide, The Cuts, Das Moon; afterparty: Krucza (Klub Hydrozagadka; Warszawa; 03.06.2016)


Sexy Suicide - The Cuts - Das Moon - Klub Hydrozagadka - 03.06.2016
„Everything Counts” – plakat wydarzenia: behance.net/iforgotmysignature

Za nami kolejny tryptyk koncertowy ze swoistej serii spotkań z najnowszą muzyką nurtów cold wave, post punk, synth pop w warszawskiej Hydrozagadce. Organizowane tam (oraz w pobliskich Chmurach) koncerty wyróżniają się znakomitym klimatem (tworzonym zarówno przez muzyków, jak i publiczność) oraz jakością przygotowania (mimo lekkiego poślizgu w czasie, jakościowo było również i tym razem). Po niezapomnianej zimowej imprezie „Same Old Madness” poprzeczka została postawiono wysoko – i koncerty z cyklu „Everything Counts” ten wysoki poziom utrzymały.

Na uwagę zasługuje fakt, że tego wieczoru na scenie Klubu Hydrozagadka usłyszeć można było tylko polskie zespoły – nie tylko jednak usłyszeć, ale także prawdziwie cieszyć się jakością wyobraźni i muzycznych umiejętności rodzimych artystów. Opinia o kiepskiej kondycji polskiej muzyki (również „niezależnej”), którą często formułuję chociażby na tej stronie, nie jest więc do końca słuszna. Wartościowej muzyce tworzonej w tym kraju należy jedynie pozwolić oddychać, być słyszalną i widoczną ponad komercyjnymi ofertami firm eventowych najczęściej sięgających (niejako „z automatu”) wyłącznie po repertuar dupapolo oraz importowanych „gwiazd rozrywki”. Pozwolić oddychać muzyce to chociażby tworzyć miejsca przyjazne jej prezentacji na żywo, bez odgórnego założenia (czym popartego?) – „to się nie sprzeda”. Po raz kolejny więc brawo dla organizatorów z warszawskiego podwórka przy 11 listopada 22. Koniec kazania. Kto zagrał na „Everything Counts”?

Sexy Suicide - Klub Hydrozagadka 03.06.2016
Sexy Suicide (fot. Szymon Gołąb)

Sexy Suicide. Duet Marika i Poldek ma za sobą już sporo sukcesów, a przed sobą – wydanie debiutanckiego longplay’a (album Intruder ukaże się 17 czerwca nakładem Fonografiki). Ich występ wprowadził na scenę Hydrozagadki potężną (choć subtelną w wyrazie) dawkę synth popowej energii – od samego początku wydarzenia można więc było obcować z muzycznym powrotem do lat osiemdziesiątych i to najlepszej jakości! Powrotem? Tak. Brzmienie Sexy Suicide zdecydowanie dojrzało nabierając tego, co w stylistyce new romantic urzeka najbardziej, a więc walorów łączących syntezatorową taneczność z romantyzmem tekstów i odpowiednią do niego metodą wokalną (charyzmatyczna Marika zaśpiewała wspaniale!).

Sexy Suicide - Klub Hydrozagadka 03.06.2016
Sexy Suicide (fot. Szymon Gołąb)

Jest w najnowszych wykonaniach Sexy Suicide obłędna taneczna przestrzeń – coś, co można określić jedynie przywołaniem tytułu „Dancing with tears in my eyes” – i to „coś” słychać coraz bardziej. Sedno „nowego romantyzmu”? W stu procentach! Synth grany przez Poldka sprawia ponadto, że utwory nie są jedynie naśladowaniem dawnego stylu, ale sytuują się w obszarze tego co najlepsze w nowoczesnej muzyce nurtów synth pop i retro wave. Posłuchajcie nagrania z koncertu:

The Cuts. Zaskoczenie! Dodajmy – nader pozytywne. Pięcioosobowy skład z Piły zrezygnował z ekspozycji brzmień elektronicznych w rytmach mogących kojarzyć się z disco, na rzecz zdecydowanie rockowej siły wyrazu.

The Cuts - Hydrozagadka (03.06.2016)
The Cuts (fot. Szymon Gołąb)

Elektronika oczywiście pozostała, ale jako znaczące tło dla połączenia wspomnianej siły z cudowną wprost poetycką melancholią tekstów i wokalu. Pozostała też zamierzona (bądź nie) przebojowość, co sprawdza się szczególnie podczas wykonań na żywo. Posłuchajcie – oto nagranie koncertowe i rozmowa z wokalistą The Cuts, Przemysławem Zdunkiem:

Das Moon zagrali doskonały koncertwith touch of Depeche Mode” – bo inaczej nie można chyba ująć stylu, który od lat i z powodzeniem przedstawia ten zespół. Jednak nie tylko… Das Moon zaprezentowali na scenie Hydrozagadki najbardziej dopracowany pod względem wizualnym występ (stricte muzycznie wszystkie zespoły wypadły znakomicie, plus dla klubu za realizację nagłośnienia!) z wyraźną ironią traktując konwencję synth / electro pop.

Das Moon - Hydrozagadka 03.06.2016
Das Moon (fot. Szymon Gołąb)

Słowne łączniki między utworami, minimalistyczna energia utworów, nieco punkowy wdzięk Daisy K… Do tego DJ Hiro Szyma! Kto nie słyszał (i nie widział) Das Moon na żywo, ten powinien iść do spowiedzi. Ekstraklasa polskiej elektroniki we własnym, eksperymentatorskim i w pełni trafionym ujęciu!

Das Moon - Hydrozagadka 03.06.2016
Das Moon (fot. Szymon Gołąb)

Das Moon promowali występem w Hydrozagadce swoją ostatnią płytę „Weekend in Paradise”, której premiera na winylu przypadła właśnie na dzień koncertu, 3 czerwca. Płyta ukazała się w limitowanym nakładzie trzystu egzemplarzy, a jej wydawcą jest Requiem Records. Ta zasłużona dla polskiej awangardy muzycznej wytwórnia przygotowała na czas występów na tyle interesujące stoisko, że aż pokusiłem się na rozmowę z założycielem i szefem Requiem Records, Łukaszem Pawlakiem. Das Moon na żywo oraz wspomniana rozmowa do wysłuchania poniżej:

„Everything Counts” zakończyły sety didżejskie w klimatach: cold / new / synth wave, post punk oraz zimna fala – i tradycyjnie czekałem aż za konsoletą stanie Krucza (afterparty udanie rozpoczął Nebaz). Przez poślizg czasowy jej set był dość krótki i wypadał późno, ale co to wszystko znaczy sub specie aeternitatis? Właśnie! Powaga rzeczy niewidzialnych! Skąd Krucza wiedziała, że chcę zatańczyć do „We All Die” In Death It Ends? Nową jakość należy chyba dopisać do jej intuicyjnej wprost umiejętności powoływania nastroju – kruczowłosa didżejka jest odtąd prorokinią Solitaire, Jasnowidzącą.

Następne spotkanie z zimną falą na żywo w Warszawie już niedługo. 25 czerwca w Chmurach zagrają: Bleib Modern (!), Michał Pydo i Vökuró. Szczegóły wydarzenia, które zatytułowane będzie „Where is my mind?” dostępne są już na Facebooku.

Tekst, zdjęcia, nagrania audio i wideo – Szymon Gołąb

„Everything Counts” – wydarzenie / Facebook

Klub Hydrozagadka – Facebook

BELA LUGOSI IS UNDEAD / Bauhaus w Pradze – relacja Tomasza Beksińskiego

Bauhaus: koncert w Lucerna Music Bar (Praga; Czechy; 23.10.1998)

Peter Murphy i Tomasz Beksiński
Peter Murphy i Tomasz Beksiński

Dlaczego relacja z koncertu, który odbył się dwadzieścia lat temu sprawia, że czuję jakbym tam był, słuchał muzyki na żywo razem z Tomaszem Beksińskim? Dlaczego zaś dziś (mimo wielu doskonałych propozycji koncertowych w nurtach: post punk, cold wave, synth pop) nie powstał ani jeden tekst pozwalający doświadczyć tego, co działo się na scenie i pod nią?

Nie wiem – być może wynika to z lenistwa, braku wiedzy i wrażliwości współczesnych „dziennikarzy” muzycznych. Narzędzia do publikacji są co prawda doskonalsze, ale nawet one nie są w pełni wykorzystywane. Brak umiejętności? Być może. Lenistwo polskich żurnalistów „położyło” wiele wspaniałych muzycznych doznań, z których sporo czytelników i słuchaczy mogłoby czerpać – i „położy” pewnie pozostałą resztę tego, co ma wydarzyć się wkrótce w sferze muzyki na żywo.

Jest też druga strona medalu – niechlujstwo i wyścig szczurów, znaki pogardy względem wysiłku muzyków i organizatorów wydarzeń. Pamiętam, jak podczas świetnej imprezy Same Old Madness (której patronowały Wave Press i Transmission / Transmisja), jakiś traktujący równą miarą dupapolo i muzykę blogasek publikował serię zdjęć z odbywających koncertów – myląc (pewnie z pośpiechu) nazwy wykonawców, a nawet klubu. Pora umierać? Chyba tak. Najpierw jednak „let’s go living in the past” – przenieśmy się (dzięki Tomaszowi Beksińskiemu) pod scenę, na którą już za chwilę wejdzie Peter Murphy…

Szymon Gołąb

„Parafrazując powiedzonko „przez żołądek do serca”, wyznać muszę, że kilka utworów muzyki rockowej i poważnej trafiło do mojego serca przez ekran. Koncert b-moll Czajkowskiego usłyszałem we włoskim gniocie Nieuchwytny morderca. The Sound Of Silence Simona i Garfunkela wzruszyło mnie do łez w Absolwencie, a Fool On The Hill poznałem dzięki telewizyjnej adaptacji jakiegoś kryminału Francisa Durbidge’a w Teatrze Kobra. Gdy w 1985 roku poszedłem do kina Skarpa na The Hunger – po polsku Zagadkę nieśmiertelności – zaistniał dla mnie Bauhaus. Dwa lata po jego rozwiązaniu! Ale lepiej późno niż wcale. Poza tym, wykorzystany w filmie utwór Bela Lugosi Is Dead opowiada przecież o aktorze grającym Draculę – wampira. A wampiry są undead – choć martwe, nadal żyją. Podobnie żył Bauhaus. Przez kolejnych 15 lat. Undead.

https://youtu.be/C-o39BJ0Aww

O reaktywacji tej słynnej grupy, poniekąd odpowiedzialnej za powstanie gotyckiego rocka, dowiedziałem się latem w Londynie, gdy Jacek „Mega Disc” Leśniewski kupił najnowszy numer „Record Collectora”. Od tamtej chwili czekałem. Byłem bowiem pewien, że charyzmatycznie niesamowity Peter Murphy wraz z kolegami wystąpi gdzieś w pobliżu. I nie omyliłem się – na wieść o praskim koncercie postanowiłem rozprawiczyć południową granicę Polski po raz pierwszy odwiedzić Czechy, państwo XIII. Století, Lemoniadowego Joe i Morgiany.

Praga jest miastem niezwykłym i fascynującym. Niestety, nie w pełni doceniłem jej walory, gdy wymięty i niedospany wypełzłem nad ranem z pociągu. Byłem wprawdzie na moście, z którego spadał do Wełtawy Jon Voight w filmie Mission Impossible, oraz widziałem dom, w którym diabeł porwał Fausta… ale oczy mnie piekły i musiałem oddać się na chwilę w objęcia Morfeusza dzięki uprzejmości przyjaciół moich przyjaciół. Dlatego po zapadnięciu zmroku, czułem się w klubie Lucerna jak ryba w wodzie – tfu! – jak wampir w trumnie. Ze stoickim spokojem i gotyckim dystansem schodziły się zewsząd dzieci nocy. Przeważał język polski. Ciekawe, dlaczego nasi organizatorzy imprez rockowych nie pomyśleli o wykorzystaniu szansy powrotu Bauhausu i nie zaprosili tej znowu żywej legendy do naszego kraju?

Lucerna Music Bar (źródło: jankuca.com)
Lucerna Music Bar w Pradze (źródło: jankuca.com)

Z tradycyjnie obowiązkowym półgodzinnym opóźnieniem zgasło światło, a dudniące rzężenie basu wypełniło nasze uszy. Potem rozsunęła się czarna kurtyna. Na stojącym na piedestale ekranie pojawiła się znajoma, nawiedzona twarz. Rozbrzmiała muzyka. Double Dare. Na scenie Daniel Ash, David Ash i Kevin Haskins. Czarno-biały Peter Murphy obecny wciąż tylko obrazem i głosem. Muzyka dudni, pulsuje, narasta. Dreszcze biegną po krzyżach jak oszalałe mrówki w rozkopanym mrowisku. Jest dobrze! Jest bardzo dobrze!

Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)
Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)

Mistrz zmaterializował się na estradzie przy drugim utworze: In The Flat Field. Przypomniały się video kasety Archive i Shadow Of Light. Murphy nie stracił nic ze swojego dawnego wigoru i wił się po scenie niczym Święty Wit w epileptycznym tańcu. Stroboskopowe światła czyniły ten taniec jeszcze bardziej upiornym i odrealnionym. To nie był tylko koncert, to był teatr. Tragedia czy komedia, źródło jest to samo: samotność i trwoga rodzą w nas teatr – napisał kiedyś Jean Louis Barrault. To gra skazanych na śmierć. Ludzie w teatrze odtwarzają śmierć, niebezpieczeństwo, zbrodnie, choroby, lęk, samotność, grozę – ale wybielone. Zastrzykują sobie szczepionkę śmierci. Na scenę wprowadza się dżumę i przecina wrzód wszystkich władających nami czarnych sił. Doznajemy oczyszczenia.

Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)
Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)

Dziwne rzeczy działy się z moją duszą, gdy Bauhaus wykonywał kolejne utwory: Hollow Hills (wiszące nad sceną żarówki zapalały się i gasły, gdy przechodził koło nich Peter Murphy), Boys (artysta kokieteryjnie okręcił się szalem typu boa), Dark Entries, She’s In Parties, Passion Of Lovers, Kick In The Eye… Zaskoczeniem była zupełnie obłąkana, GENIALNA wersja kompozycji Brendana Perry’ego Severance. O ile Brendan mamrotał głosem księdza zapraszającego na nieszpory, Murphy zrobił z tego utworu Dead Can Dance prawdziwie gotycki majstersztyk, a narastający gitarowy finał przypominał orgazm (i dla niektórych chyba nim był).

Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)
Peter Murphy (źródło: vk.com/bauhausmusic)

Właściwy set trwał godzinę. Nagrodzeni gromkimi brawami artyści wyszli na trzy bisy. Najpierw wykonywali tylko covery: Telegram Sam, Ziggy Stardust i The Passenger (ten ostatni tchnął życie nawet w najbardziej zmumifikowanych Gotów na sali), a potem… Na specjalnym katafalku stanął świecznik, a charakterystyczny perkusyjny rytm zwiastować począł, że się na coś Lugosi. Poczułem się jak David Bowie: szukałem wokół smakowitej szyi, podczas gdy nietoperzasto wymachujący peleryną Murphy kreował na scenie Zagadkę nieśmiertelności. Bela Lugosi Is Dead. Stałem jak zahipnotyzowany i doszedłem do jednego wniosku: Peter Murphy powinien grać Drakulę. Byłby równie dobry jak Christopher Lee.

https://youtu.be/8hWLKtTrFSo

To mógł być tylko finał. Kevin Haskins wrzucił pałeczki w tłum. Zapaliły się światła. Sen? Na szczęście nie. Naprawdę byłem w Pradze. Czekał mnie 14-godzinny powrót do Warszawy. Noc w pociągu. Horror! Ale po spotkaniu z Bauhausem nawet największy horror mógł być jedynie komedią. Nie tylko ja opuściłem Lucernę jak w transie. Blisko zaprzyjaźniona Pani Doktor z Uniwersytetu Jagiellońskiego czuła się jak Catherine Deneuve. Była pod samą sceną i powiadała z wypiekami, że widziała kroplę potu spływającą po nosie Petera Murphy’ego i że był to najwspanialsza chwila w jej życiu. Jesteśmy bezradni wobec magii Bauhausu. Jak wobec hipnotyzującego spojrzenia przekrwionych oczu Księcia Ciemności. Listen to them; children of the night – zachęcał kiedyś dobrotliwie, z węgierskim akcentem, Bela Lugosi – what sweet music they make! Miał rację”.

Tomasz Beksiński

Relacja ukazała się w magazynie „Teraz Rock” 1/1999. Publikacja za stroną beksa.ovh.org, archiwizującą część dorobku piśmienniczego Tomasza Beksińskiego.

Wpis partnerski z Tomasz Beksinski – Tribute (TBT)

Tomasz Beksinski – Tribute (TBT) | 

PO KONCERCIE / Drab Majesty + Past & Charnier w Chmurach

Drab Majesty (support: Past & Charnier); afterparty: Krucza (Klubokawiarnia Chmury; Warszawa; 09.04.2016)

Drab Majesty - Charnier - Past - (Chmury; 09.04.2016)

Pomnik-popiersie na tle minimalistycznej, czarno-białej struktury, z lekkim efektem rozmycia. Ów motyw, zgrabnie uchwycony na afiszu wydarzenia, może mieć dwojaką wymowę. Z jednej strony powracający wielokrotnie element teledysku „The Heiress” Drab Majesty, który mimowolnie przywodzi na myśl fluorescencję i magnetyzującą mozaikę lat 80-tych; drugi, bardziej uniwersalistyczny wymiar? Nie szukając daleko – symbol odrodzenia, renesansu, rozkwitu.

Ten swoisty fenomen można spokojnie opisać też przez pryzmat minionej soboty (9 kwietnia) w warszawskim klubie Chmury i goszczących w nim tego wieczoru zespołów: PAST, Charnier i Drab Majesty – ostatniej generacji grup, za sprawą których scena post-punk / new wave / cold wave przeżywa swoją drugą młodość.

Past (fot. Łukasz 'Black' Maślak
Past (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak

PAST. Małgorzata Przyszłość (wokal, klawisze), Darek Sem (gitara), Kamil (gitara) i Tomasz Suchy (perkusja) – nikomu, kto uważa się za konesera dobrych dźwięków i rodzimej zimnej fali, nie muszę chyba przedstawiać dodatkowo powyższego składu. Kapela uformowana w sercu Mazowsza uświetniła swoją obecnością sobotni rozkład jazdy w Chmurach, grając jako pierwsza. Stołeczno-praski klimat służy z pewnością PAST, który powrócił na podwórko 11 Listopada po połowie roku (wrzesień 2015: Release Party + Ukryte Zalety Systemu & Klipsy Panda). I uczynił to w zaiste wyśmienitej kondycji! Chylę czoła zwłaszcza przed wokalistką, której warunki głosowe stawiały niezwyciężony opór niedomaganiom zdrowotnym do samego końca występu. W sobotnim menu PAST, poza nagraniami znanymi bardziej koncertowym „wyjadaczom”: „Smutno”, „Ściana”, „Koniec”, „Warszawa” oraz równie ciepło przyjętej, niedawno skomponowanej „Czarnej”, nie mogło zabraknąć repertuaru z doskonale przyswojonego już przez fanów Demo (2015): „Pytania”, „Budzik”, „Ulrike”.

Past (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Past (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Pozwolę sobie uczynić w tym miejscu wtręt, zatrzymując się przy pierwszym z wymienionych tytułów. „Ja mam żałobę po swoim życiu. Smutny jest ten świat. Za dużo zakazów” – jak wymownie wybrzmiały te słowa, po krótkim acz dosadnym nawiązaniu przez Małgorzatę do ostatnich wydarzeń w sferze polityki rodzinnej, które wzburzyły opinię społeczną. Nie jest to jedyny zresztą tekst PAST, manifestujący niezgodę na warunki, w jakich przyszło nam żyć (tudzież wegetować). I chwała PAST-punkowym buntownikom za to, że poza bezbłędną w aranżacji i nastrojach szatą muzyczną, dostarczają odbiorcom innej wartości dodanej – ważkich treści… I pobudki do myślenia (!)

Charnier (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Charnier (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Charnier. O tym, że warto mieć zwrócone oczy na niderlandzką scenę muzyczną, świadczyć może z pewnością drugi tego wieczoru występ – muzycznych gości z Belgii właśnie. Bez cienia wątpliwości ani przesady mogę poświadczyć: dawno do moich kubków słuchowych nie dobiegła tak wirtuozerska, tchnąca nowatorskim podejściem gra keyboardzisty! Aranżacyjny przepych i synthowe wariacje uwypuklone zostały zwłaszcza podczas „Gloomy Sunday”, ”Another Floor” i „Can’t you remember”. Powiedzenie – czym dalej, tym lepiej, sprawdziło się w przypadku koncertu Charnier co do joty. Otwierający go „Wakened Cries” oraz finiszujący „Bodies Flap Out” – który przywoływał bardziej chropowatą, jeśli nie lekko garażową odsłonę grupy, wypadły wiele bardziej blado od (szczęśliwie większej) reszty materiału, którym uraczył nas Charnier.

Charnier (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Charnier (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Pewną desynchronizację wprowadzał wokal, kompensowany jednak niespożytą ekspresją frontmana grupy, która nadawała koncertowi belgijskiego trio pokładów energetyzującej mocy. Mimo kilku „ale”, po sobotnim przebiegu spraw spokojnie mogę zestawić nazwę Charnier obok takich znakomitych reprezentantów cold synth, jak: Das Kabinette, Unidentified Man, czy choćby polskiego Alles. Dodając do tego fakt, że zespół ma na koncie jedyny – póki co – w swoim dorobku regularny krążek „Charnier” (2015), utrzymuję że trzyma w zanadrzu niejedną ciekawostkę i jako debiutancki, rokujący kolektyw, nie spocznie na laurach.

Drab Majesty (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Drab Majesty (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Drab Majesty. Ten koncert domagał się absolutnie dłuższego czasu! Kanadyjski duet zaczarował każdy zakątek Chmur, przenosząc wszystkich w nim zebranych do krainy nibylandii, wibrującej najwyborniejszą paletą dream wave’owej nostalgii. Lwia część zaprezentowanego materiału pochodziła z ostatniego albumu Careless, wydanego w zeszłym roku nakładem Weyrd Son Records: „Hallow”, „The Foyer” i „Unknown to the I”. Pojawiło się też nagranie „Cold Soul”, goszczące na razie jedynie w koncertowych odsłonach Drab Majesty. Dodatkowym smaczkiem, który dopełnił broniącego się samego w sobie muzycznego kontentu, był sceniczny wizerunek muzyków, flirtujący z imażem takich ikon noworomantycznej sceny lat 80-tych, jak Visage czy A Flock Of Seagulls.

Oto cudowna machina czasu przeniosła nas tam na trzy kwadranse – daję słowo, że nie tylko ja dałam się porwać tej iluzji! Gama wzruszeń, hipnotyzujące przestrzenie dźwięków, nowofalowy kunszt gitarzysty. Wszystko to razem przywołujące gigantów gatunku (znów) sprzed trzech dekad: The Chameleons, Love And Rockets, Lowlife, Sad Lovers and Giants… Równolegle zachowany efekt świeżości i – mimo relatywnie krótkiego stażu i skromnego dorobku Drab Majesty (pierwsze wydawnictwo „Unarian Dances” w formie kasety, datowane na 2012 rok – bezdyskusyjna dojrzałość swojego warsztatu i kompozycji. Dlatego boleję nad tym, że na koncertowej trackliście zabrakło chociażby: „Everything is sentimental” (Careless, 2015) – absolutnie faworyzuję ten tytuł! – „The Heiress” (Careless, 2015), „Entrances and exits” (Careless, 2015) czy „Pragmagick” z debiutanckiego albumu grupy (Unarian Dances, 2012).

Drab Majesty (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Drab Majesty (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Oby do (bardzo) rychłej, powtórnej wizyty muzycznych magików z Drab Majesty w Polsce! Niech skrypt wrażeń z mojej strony uzupełnią jeszcze dwa wpisy, zaczerpnięte ze strony zespołu: „Hauntingly beautiful melodies that brings you in a gloomy state of mind. Perfect for the end of summer.” i „If you’re into anything retrowave, this is worth your time”. Po stokroć TAK – każda minuta na koncercie Drab Majesty w minioną sobotę była na wagę złota!

Krucza (afterparty). Niewątpliwym dopełnieniem wieczoru zimnego zagłębia stołecznych imprez (a takim, w mikrośrodowisku dark independent, są od dobrego czasu Chmury), stał się ponad trzygodzinny set Aleksandry Kruczej, bez udziału której trudno wyobrazić sobie tak kultowe wydarzenia, jak cykliczne edycje Gothoteki. „Ambasadorka szeroko pojętej zimnej fali i post punka” – trudno o trafniejsze określenie tej obdarzonej w identycznym stopniu wrażliwości muzycznej, co wysublimowanego zmysłu artystycznego.

Krucza (fot. Łukasz 'Black' Maślak)
Krucza (fot. Łukasz ‚Black’ Maślak)

Nie dziwi więc, że ten punkt sobotniego programu odgórnie zaliczałam do „pewniaków”! Krucza, z właściwą sobie swadą i wyczuciem, przemyciła z kręgów cold wave zarówno kanon gatunku: Siekierę, Madame (co wzbudziło żywe zainteresowanie muzyków z Drab Majesty, partycypujących z nami jakiś czas), Siouxsie and the Banshees; jak i młodszych przedstawicieli zimnej sceny: Wieże Fabryk, Belgrado, Minuit Machine, The Soft Moon, Ploho (!).

Jedyną smutną konstatacją była obserwacja sukcesywnie topniejącej frekwencji i pewnego odsetka osób, które znalazły się na parkiecie (nie umniejszając nikomu) chyba tylko z czystego przypadku. Aby nasze niszowe środowisko rosło w siłę, potrzeba zdecydowanie żywszego odzewu tych, którzy się z nim prawdziwie i z pasją identyfikują. Czego sobie i wam życzę!

wpis gościnny: Jolanta Żurkowska (moonisch)

Drab Majesty (support: Past + Charnier) – wydarzenie / Facebook

Chmury – Facebook 

Podziękowania dla Łukasza ‚Black’ Maślaka za przygotowanie i udostępnienie relacji foto / wideo.

Fragmenty występów poszczególnych zespołów oraz setu Kruczej można obejrzeć po kliknięciu na plakat wydarzenia poniżej.

Drab Majesty - Charnier - Past (Chmury - 09.04.2016)
Kliknij aby odtworzyć wideo z koncertów (player VKontakte)

PASAŻE LODU I CZERNI / Black Sun Dreamer: EP 2016

Black Sun Dreamer: EP 2016 (EP; Polska; 5 lutego 2016)

Black Sun Dreamer - EP 2016

Chyba nie ma takiego odcienia chłodnych brzmień, których nie dotknąłby Black Sun Dreamer na swojej debiutanckiej (?) epce. Debiut opatrzyłem znakiem zapytania, bowiem jakość brzmień zawartych na tej płycie pozwala przypuszczać, że powołała je wyobraźnia wprawnego już muzyka… Połączenia cold / synth wave, post punka, industrialu, czy transowego ambientu z wyraźną domieszką składnika „art” wskazują, iż mamy do czynienia z muzyką udanie i świadomie eksperymentującą – a tego rodzaju projektów (bliskich chociażby stylistyce hiszpańskiego Mynationshit) brakuje na rodzimej scenie.

Niewiele informacji można znaleźć na temat Black Sun Dreamer. Artysta (podejrzewam bowiem, że to projekt jednoosobowy) opublikował na Facebooku jedynie dwa wideoklipy zrealizowane w konwencji czarno-białego ekspresjonizmu – ale za to jakie! Włączcie dźwięk (reguły tego rasistowskiego portalu są dziwaczne) i obejrzyjcie „Void”:

Doskonałe, prawda? To jednak tylko jeden z nastrojów, które można znaleźć na EP 2016. Album składa się z sześciu w większości instrumentalnych kompozycji – jeśli zaś pojawia się tu męski wokal, to jest on dość głęboko ukryty w strukturze utworów i poddany fonicznym modyfikacjom. Odniesienie więc tej metody do nagrań Mynationshit jest zasadne.

Różnorodność to klucz do wnętrza EP 2016 – począwszy od linii melodycznych, przez wykorzystane instrumentarium (urzeka połączenie brzmienia syntezatorowego z gitarowym), po konwencje poszczególnych utworów. Nie często zdarzają się dziś płyty o żywiole transowym oraz sięgającym jednocześnie po niemal art-rockowe pasaże brzmień – i to w dodatku płyty, które w pełni sytuują się w nurcie cold wave – a takim właśnie wydawnictwem jest EP 2016. Jeśli dodać do tego bardzo dobrą realizację całości, nie odejmującą nagraniom pożądanej przestrzenności…

Faworyzuję kompozycje: „Last Cure”, „No Shadows”, „Cursed 1984”, oraz wygłosową „Common Distarcions”.

Szymon Gołąb

Płyta w wersji cyfrowej do nabycia na stronie Black Sun Dreamer w serwisie Bandcamp.

Black Sun Dreamer wkrótce na żywo: Front Fabrik Festival Official Warm-Up (08.04 / Kraków / Kawiarnia Naukowa) oraz jako jeden z supportów przed koncertem QUAL (15.04 / Warszawa / Klubokawiarnia Chmury)

Black Sun Dreamer – Facebook

Stwórz witrynę internetową lub bloga na WordPress.com Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑