MUZYKA JESIENIĄ / Tempers: Services

Tempers: Services (LP; aufnahme + wiedergabe; Stany Zjednoczone; 23 października 2015)

Tempers - Services (lp; 2015)

Piękny album! Chłodny, wielowymiarowy, hipnotyzujący. Debiutancki longplay nowojorskiego duetu Tempers to płyta, która spodoba się wszystkim ceniącym brzmienia na pograniczu gatunków cold wave i dark pop, ale nie tylko… To także wydawnictwo z licznymi niespodziankami, z których większość dawno już nie była – w tej mierze i jakości – słyszalna w najnowszej muzyce.

Tempers (źródło: tempersmusic.com)
Tempers (źródło: tempersmusic.com)

Services to dziesięć utworów, kluczem do których jest zróżnicowanie aranżacji – i pod tym względem to jedna z najbardziej niezwykłych płyt ostatniego czasu. Jest tu absolutnie wszystko, czego potrzeba, aby stworzyć nastrój wzniosłej melancholii, muzycznej refleksji, aby – po prostu – powołać piękno. Dominują utwory utrzymane w dark popowej, tanecznej stylistyce; pojawiają się rdzenne i ascetyczne brzmienia cold wave; jest wreszcie żywioł akustyczny… Akustycznie właśnie zaaranżowana została cudowna wprost ballada „Summer is Gone”, która może kojarzyć się z dokonaniami formacji Devotional, czy poezją utworów Emily Jane White… Tak! Również takich rejestrów dotyka ten album. Akustyczny jest też wygłos Services, kompozycja „Strange Harvest”, która w zupełnie innej wersji pojawia się na początku płyty. Warto wyodrębnić ten przepiękny utwór; oto bowiem prawdziwa muzyka pory, która ją zrodziła – jesieni:

Niespodzianki? Słychać je nie tylko w warstwie instrumentalnej, ale także wokalnej. Jasmine Golestaneh dysponuje wspaniałym i nader plastycznym głosem, który z powodzeniem odnajduje się w zmiennych nastrojach tej płyty. Niekiedy też brzmi on niczym wspomnienie tego, co potrafiła przywołać chłodną magią swojego wokalu Siouxie Sioux – bliski jej żywioł wokalny obecny jest najwyraźniej w utworach: „Eyes Wide Wider”, „Hell Hotline” i „Trains” – zimnofalowym sednie albumu.

Wspaniała płyta. Pozbawiona elementów zbędnych, niewspółgrających z jedynym w swoim rodzaju nastrojem – brzmieniem jesieni.

Szymon Gołąb

Album w wersji fizycznej (płyta winylowa) do nabycia w sklepie internetowym wytwórni aufnahme + wiedergabe; w wersji cyfrowej w serwisach: Bandcamp / iTunes / GooglePlay / Amazon / Spotify.

Tempers – oficjalna strona

Tempers – Facebook

Google Translate

„LORD VADER, YOUR CAR IS READY” / Parrot to the Moon: Chemistry

Parrot to the Moon: Chemistry (EP; Zoey Records; Szwajcaria; 23 października 2015)

Parrot to the Moon - Chemistry (ep; 2015)

Być może obcujemy z jedną z najciekawszych zapowiedzi muzycznych 2015 roku… Epka Chemistry szwajcarskiego tria Parrot to the Moon zawiera muzykę, która nowoczesną odmianę synth / dark popu wprowadza – ze sporą dozą odkrywczości – w nowy rejestr, zapowiadany chociażby przez nagrania Empathy Test i We Are Temporary. Chemistry to także niezwykła muzyczna podróż (i muzyka wybitnie stworzona do relaksu w podróży) – wsiądźmy więc na chwilę do samochodu, aby w pełni poczuć zawartą w niej specyficzną subtelność i siłę. Tytuły dwóch z najpiękniejszych na tej płycie utworów są bowiem właśnie zaproszeniem do drogi i jej przeżywania – to „Interstate” i „Highway 5am”.

Parrot to the Moon (fot. Claudia Link / źródło: materiały prasowe zespołu)
Parrot to the Moon (fot. Claudia Link / źródło: materiały prasowe zespołu)

Obowiązkowo samochód musi być amerykański, a pora nocna (bądź wczesnoporanna) – jak w lirycznych synth popowych opowieściach Depeche Mode. Czarna Impala dysponuje wystarczającą mocą dla tej muzyki (w wersji wzmocnionej do: 6.2 L / V8 / 550 KM), ma też odtwarzacz CD / MP3 z czterema dobrze brzmiącymi głośnikami. „Czarna” (która mimo swej siły jest wciąż kobieca) rozpędza się do prędkości 300 km/h w czasie, w którym Jakub Wojewódzki (polski prezenter radiowo-telewizyjny) nie zdąży nawet „zaszpanować” swoim Lamborghini – wszelka płycizna przestaje zresztą istnieć od pierwszych tonów tej cudownej płyty, która… Rzeczywiście ma w sobie coś bliskiego aksamitnej akceleracji ogromnego silnika V8, ukrytego pod dostojnie wystylizowaną maską – czyli „wszystko inaczej”, niż to się dziś robi w masowych produkcjach motoryzacji i muzyki.

Parrot to the Moon (fot. Claudia Link / źródło: materiały prasowe zespołu)
Parrot to the Moon (fot. Claudia Link / źródło: materiały prasowe zespołu)

Niewiele jeszcze wolno mi powiedzieć o tej płycie; zresztą o pięknie i tajemnicy – podobnie jak o miłości – najlepiej się milczy, nie zaś rapuje wokół. Album zawierać będzie sześć utworów, w tym tytułowy – „Chemistry” – w dwóch wersjach: podstawowej, oraz przygotowanej do emisji radiowej (tzw. „Radio Edit”), a więc blisko o minutę krótszej. Tyle jednak wystarczy, by zaczarować słuchacza. Zagrany w zdecydowanie ciemniejszej tonacji od tej, do której przywykliśmy w nurcie New Romantic (do którego tej płycie bardzo blisko) album Chemistry to przede wszystkim wspaniałe proporcje, balans pomiędzy synth popowym – i niemal tanecznym – pulsem, a balladowością podkreślaną chociażby przez obecność gitary… Mogącej kojarzyć się z nagraniami R.E.M. (w utworze „Interstate”). Elementem organizującym i spajającym całość jest zaś urzekający (nie znajduję innego określenia), pełen romantycznego vibrato, głos wokalisty – i jest to zdecydowanie jeden z najlepszych wokali, jakie usłyszałem w tym roku.

Premiera albumu 23 października. Warto czekać. Bardzo.

Szymon Gołąb

Album dostępny (pre-order) w wersji cyfrowej w serwisie i-Tunes. Wkrótce także w wersji fizycznej (płyta CD).

Parrot to the Moon – oficjalna strona

Parrot to the Moon – Facebook

Google Translate

DOBRY NASTRÓJ / Bill And Murray: A New Kind Of High

Bill And Murray: A New Kind Of High (LP; Other Voices Records; Izrael; 26 września 2015)

Bill And Murray - A New Kind Of High (lp; 2015)

Zaintrygował mnie tytuł tej, wypełnionej ciekawą odmianą synth popu, płyty: A New Kind Of High, czyli „nowa odmiana wzniosłości”. Młody duet z Tel Awiwu postanowił dokonać więc czegoś dość rzadko spotykanego we współczesnej muzyce izraelskiej; otóż zespół ten sugeruje, że jego utwory odznaczają się „wzniosłością” i to „nowej odmiany”. Muzykom z Tel Awiwu udało się to niemal w stu procentach, ale… Powiedzmy najpierw, o co właściwie chodzi z tą „wzniosłością” i dlaczego jest ona ważna?

W którejś ze swoich prac poświęconych symbolowi, Mircea Eliade wspomina o muzyce, która zdolna jest – parafrazując – „przypomnieć nam o czymś ważnym i zdawałoby się dawno już zapomnianym. To wspomnienie, zawarte czasem nawet w płochych nastrojowo popularnych piosenkach sprawia, że stajemy zasłuchani – a niekiedy też w naszych oczach pojawiają się łzy”… Nie znam lepszego opisu muzycznej wzniosłości, która – co charakterystyczne dla tej sztuki – jest wyłącznie nastrojem, bądź delikatną (ale potężną) sugestią. Potrzeba sporego kunsztu, oraz wrażliwości, aby zawrzeć to wrażenie w utworze muzycznym. Istnieją też obszary kultury mniej, lub bardziej podatne na obecność tego, co wzniosłe.

Bynajmniej zaś ambicją nowej muzyki z Izraela (dosłownie i metaforycznie „wyzwolonej”, niczym improwizacje free-jazzowe) nie jest poszukiwanie wzniosłości. Odnajdziemy ją w kręgu brzmień nawiązujących (bądź negujących) zupełnie inny sposób pojmowania tego, co niewidzialne, lub (i) „wytęsknione”. W pojmowaniu tym celuje sztuka wyrosła z prawosławia (dzięki ikonom i zawartej w nich potencji muzycznej), oraz katolicyzmu (przez wpisanie w formułę liturgiczną utworów organowych). W tradycji muzyki żydowskiej nie istnieje „kanon” w takiej formie, w jakiej można byłoby się do niego odwoływać, bądź go negować. Niezrozumiałe? Właśnie! Ma być „niezrozumiałe”, aby było twórcze. Przez to jednak wciąż niewiele wiemy o najnowszych brzmieniach z Izraela, a tym bardziej nie potrafimy określić ich jakości.

Bill And Murray - A New Kind Of High (płyta CD / źródło: materiały wydawcy)
Bill And Murray – A New Kind Of High (płyta CD / źródło: materiały wydawcy)

A New Kind Of High jest więc płytą tym bardziej zasługującą na uwagę, bowiem powstałą w tradycji wciąż dla nas dość egzotycznej… Egzotyka? Osiem utworów pomieszczonych na tym pierwszym długogrającym krążku Izraelczyków to dark pop / synth wave w najczystszej postaci, porównywalnej z dokonaniami (pełnymi wzniosłości, a jakże!) Sleep Thieves, Lydii Ainsworth, czy Vivien Glass. Nie spodziewajmy się tu „klezmerstwa” – utwory urzekają nastrojem rodem z new romantic i synth popową „przejrzystością” linii melodycznych. Jest też element „gaze” obecny w brzmieniu gitar (nieco podobnym do tych, jakimi wyróżniła się w 1995 roku polska grupa Big Day na swojej pierwszej płycie – W świetle i we mgle). Tego rodzaju zestawienie nastrojowe, wzbogacone o subtelny w wyrazie żeński wokal i mocny męski, brzmi odkrywczo i świeżo – mimo, że album złożony jest w części z utworów mających już dobre parę lat.

Muzykę z Izraela często ceni się za eteryczny balladowy nastrój, uzyskiwany głównie dzięki wykorzystaniu instrumentarium akustycznego. Ta swoista „żydowskość” brzmienia jest na A New Kind Of High również obecna – jednak forma jej podania wyklucza wszelką narzucającą się, krzykliwą egzotykę. Ten album to po prostu światowy format muzyczny – nic więc dziwnego, że zespół supportował występy Gary’ego Numana, oraz grał (z powodzeniem) w Europie i Stanach Zjednoczonych.

„Nowy rodzaj wzniosłości” w wykonaniu duetu Bill And Murray to także płyta doskonale poprawiająca nastrój i… Sprawdzająca się w różnych okolicznościach odbioru (polecam do słuchania w podróży). Krążek nie ma słabych momentów. Faworyzuję utwór tytułowy – w jego wygłosie pojawia się fraza przepięknie zaśpiewana po rosyjsku. Takich miłych niespodzianek na A New Kind Of High jest dużo więcej.

Szymon Gołąb

Płyta w wersji fizycznej (CD o limitowanym nakładzie trzystu egzemplarzy) do nabycia na stronie wytwórni Other Voices Records w serwisie Bandcamp.

Bill And Murray – Facebook

Bill And Murray – YouTube

Google Translate

PRZED PREMIERĄ / Molly Nilsson: Zenith

Molly Nilsson: Zenith (LP; Dark Skies Association / Night School Records; Niemcy; 23 października 2015)

Molly Nilsson - Zenith (lp; 2015)

Najnowszy szósty longplay w dyskografii Molly Nilsson, artystki pochodzącej ze Szwecji – ale twórczo związanej z berlińskim renesansem nowej fali – miał ukazać się dwudziestego piątego września; ostatecznie jednak premierę albumu Zenith przesunięto na drugą połowę października… Wydaje się to być uzasadnionym zabiegiem – środek jesieni to czas, w którym spotykają się dwa światy: wspomnienie i tęsknota za latem, oraz zapowiedź i obawa przed zimą. Podobny dualizm wyróżnia muzykę Molly Nilsson – szczególnie zaś słyszalny jest on we wnętrzu jej najnowszego wydawnictwa.

Zenith to piękna płyta; wypełniona poezją, nastrojowa, a zarazen nie pozbawiona elementów tanecznych, a nawet przebojowych – jak chociażby zapowiadający ten krążek utwór „1995”. Wśród trzynastu pomieszczonych tu kompozycji wspomniana przebojowość zdecydowanie wiedzie prym, jest ona jednak mistrzowsko – i w proporcjach właściwym chyba wyłącznie tej berlińskiej artystce – połączona z zimno falową melancholią. Reinterpretacja wzorców elektronicznej odmiany cold wave lat osiemdziesiątych w wykonaniu Molly Nilsson nie ma sobie równych, a to głównie dzięki wyobraźni twórczej ukierunkowanej w stronę niemożliwych wręcz stylistycznych fuzji. Zenith to „cold fusion” w najczystszej postaci! W otwierającym album utworze „The Only Planet” pojawiają się chociażby nawiązania do stylistyki… Reggae. Co więcej – powracają one jeszcze w kilku kolejnych odsłonach tej wspaniałej płyty.

Molly Nilsson (źródło: Facebook / fot. Chris Filippini)
Molly Nilsson (źródło: Facebook / fot. Chris Filippini)

Tradycją powołaną przez Molly Nilsson jest także łączenie instrumentarium elektronicznego z akustycznym – beat i synth towarzyszą na jej płytach brzmieniom, między innymi, akustycznej gitary i cymbałów. Podobnie, lecz chyba najbardziej jak dotąd wyraziście, fuzję tę słychać na najnowszy krążku – co sprawia, że obcujemy z muzyką o nader kameralnym wyrazie, jednak nie pozbawioną zimno falowej zwartości i siły oddziaływania.

Molly Nilsson (źródło: Facebook / fot. Rasa Juskeviciute)
Molly Nilsson (źródło: Facebook / fot. Rasa Juskeviciute)

Zenith nie ma zbędnych momentów, muzycznych „wypełniaczy”. Nawet krótkie (niespełna dwuminutowe) interludia albumu – jak „Titanic” i „Bus 194 (All There Is)” – stanowią swego rodzaju arcydzieła sztuki umieszczania potężnego ładunku emocjonalnego w krańcowo zwartej formie. Jestem zachwycony!

Warto pozwolić, aby jesień dalej rozwijała swe chłodne czary, przede wszystkim po to, aby były one tłem dla tej niezwykłej płyty.

Szymon Gołąb

Album w wersji fizycznej (płyta winylowa i CD) będzie dostępny w sklepach internetowych wytwórni Dark Skies Association, oraz Night School Records.

Molly Nilsson / Dark Skies Association – oficjalna strona / SoundCloud / YouTube

Molly Nilsson – Facebook 

Google Translate

NIENAZWANE PIĘKNO / Tamaryn: Cranekiss

Tamaryn: Cranekiss (LP; Mexican Summer; Stany Zjednoczone; 28 sierpnia 2015)

Tamaryn - Cranekiss (lp; 2015)

Ta płyta jest znakiem tego, co najlepsze w dzisiejszej muzyce. Więcej – potwierdza, że muzyka wciąż jest sztuką mogącą zwyczajnie przynosić radość i wyzwalać dobry nastrój. Cranekiss to album pozbawiony słabych momentów, starannie dopracowany pod względem nastroju i – pomimo spoistości brzmienia – nader różnorodny.

Trzeci w dyskografii Tamaryn długogrający krążek zawiera dziesięć kompozycji, które już od pierwszych tonów otwierającego płytę tytułowego utworu przekonują, że można dziś stworzyć muzykę zdolną poruszyć wyobraźnię podobnie, jak najlepsze dokonania nurtów ethereal i dream pop, jakie przed laty ukazywały się – przede wszystkim – nakładem wytwórni 4AD. Cranekiss w swoich najpiękniejszych momentach przywołuje aurę subtelnego w wyrazie mroku płyt Cocteau Twins, czy Heidi Berry. Nie marzyłem nawet o tym, że usłyszę ponownie tak wspaniałą muzykę! Tę nastrojowość odnaleźć można zwłaszcza w utworach: „Cranekiss”, „Collection”, „Fade Away Slow”, „I Wont Be Find”, oraz zamykającym płytę „Intruder (Waking Up You)”. Przywołanie w nowoczesnej postaci dawnego „klimatu 4AD” (głównie dzięki aranżacjom, eterycznemu wokalowi i charakterystycznym brzmieniom gitar) to byłoby jednak zbyt mało, aby powstała płyta wybitna, a Cranekiss jest – bez wątpienia – albumem wybitnym. Co więc jeszcze o tym decyduje?

Tamaryn (źródło: tamarynmusic.com)
Tamaryn (źródło: tamarynmusic.com)

Tamaryn współpracowała w zeszłym roku (przy okazji realizacji muzycznego krótkiego metrażu „Are You Okay”) z artystami z kręgu Psychic TV i elektronicznej awangardy początku lat osiemdziesiątych. Ta wrażliwość przeniknęła do jej najnowszej płyty pod postacią najbardziej chyba subtelnego mariażu z brzmieniem cold wave, jaki można odnaleźć we współczesnej muzyce. Nie jest łatwo odczytać i opisać szereg magicznych zabiegów, które spowodowały, że oparta na wyrazistej i dość „nierelacyjnej” stylistyce zimna fala (głównie w syntezatorowej odmianie) stanowi istotny żywioł Cranekiss. Tak nieopisanie chłodno i cudownie brzmią utwory: taneczny „Hands All Over Me”, niemal post punkowa ballada „Keep Calling”, oraz nagrany w stylistyce stricte cold wave – najlepszy fragment albumu – „Softcore”.

Wspaniała płyta! Jej tajemnicze, nienazwane jeszcze piękno urzeknie ceniących nagrania: Lydii Ainsworth, Sally Dige, czy Aliny Orlovej.

Szymon Gołąb

Album w wersji fizycznej (CD, płyta winylowa), oraz elektronicznej (mp3) do nabycia w sklepie internetowym wytwórni Mexican Summer.

Tamaryn – oficjalna strona

Tamaryn – Facebook

Tamaryn – Twitter

Google Translate

Stwórz witrynę internetową lub bloga na WordPress.com Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑