Scene Noir: Waves (LP; Cold Model Records; Kanada; 6 czerwca 2015)
Ta płyta, podobnie zresztą jak wcześniejsze dokonania pochodzącej z Montrealu formacji Scene Noir, może pozostać niezauważona… Potrzeba bowiem sporej dawki entuzjamu i pasji do wyszukiwania najnowszych zimno falowych brzmień, aby trafić właśnie na ten – stojący nieco obok głównego nurtu sceny cold wave – interesujący album i zespół. Do muzyki Scene Noir mam też dość szczególny, osobisty stosunek…
Minęło kilka lat od momentu, w którym postanowiłem poznawać brzmienia nowej zimnej fali niejako z punktu widzenia tabula rasa: bez porównań do „początków gatunku”, bez „resentymentów” i niemal beż żadnej „wiedzy wstępnej”; w odbiorze muzyki ceniąc tylko emocje wyzwalane przez charakterystyczną rytmiczność i przekaz, który powtarza niezmiennie „no future” – bo czy jest tu jakaś przyszłość? Nie widziałem (i wciąż nie widzę) jej nigdzie poza obszarem propagandy czczego optymizmu. Muzyka miała więc „współbrzmieć z rzeczywistością” – to było wyłącznym kryterium oceny jej wartości. Jednymi z pierwszych nagrań, na które trafiłem w ten sposób poznając nurt cold wave, były: „Violets” The Harrow, „The Common Cold” No Kisses, oraz kompozycja „Cold Plastic” z pierwszego – wydanego w 2012 roku – longplaya Scene Noir. Niewiele jest okazji do podobnych zwierzeń, posłuchajcie więc teraz, jak zaczęła się (dla mnie) przygoda z nowoczesną zimna fala:
Muzyka Scene Noir (niegdyś jednoosobowego projektu, obecnie duetu) to więc – w prywatnej kolekcji – swego rodzaju „klasyka gatunku” cold / minimal wave. Wspomniany debiutancki krążek zatytułowany Arena brzmiał świetnie; na tej płycie było dosłownie wszystko, czego potrzebuje ucho młodego (post) punka: elektroniczny minimalizm, rytmiczność, oraz ponury (i nieco w tej ponurości groteskowy) wokal. Jak zaś Scene Noir brzmi obecnie?
Pomieszczona we wnętrzu albumu Waves muzyka jest zdecydowanie bardziej dojrzała, subtelniejsza w wyrazie, bliska nastrojowym dokonaniom gatunku ethereal. Taka jest większość z ośmiu pomieszczonych na płycie utworów; jedynie dwa z nich (tytułowy, oraz „Shelter”) mogą pośrednio wskazywać, że słuchamy wciąż tego samego zespołu, który niegdyś nagrał „Cold Plastic”. Zrezygnowano z elektronicznej prostoty na rzecz ekspozycji gitar elektrycznych, oraz melancholijnego męskiego wokalu (miejscami, podobnie jak na pierwszej płycie, o nieco przerysowanej „głębi”); większość kompozycji ma zaś charakter balladowy – w czym celuje urzekające otwarcie płyty, utwór „Waves”, oraz następujący po nim (w części melorecytowany) „Sunday”. Nie są to już jednak rytmiczne zimne fale (cold waves), ale przepełnione nostalgią ledwie dostrzegalne poruszenia morskiego horyzontu… Wybaczcie ten uczuciowy banał, ale pewna młodzieńcza naiwność doznań jest wciąż żywiołem tej pięknej (przyznajmy to) muzyki.
Scene Noir to ciekawa i mało znana propozycja coraz bardziej popularnej w Polsce kanadyjskiej sceny cold wave. Warto zajrzeć do wnętrza Waves, chociażby po to, by do rzeczywistości wrócić zadziwionym i odmienionym.
Szymon Gołąb