Lydia Ainsworth: Phantom Forest (LP / CD / digital; Kanada; 10 maja 2019)
Czego oczekujecie od muzyki? Ja – piękna. Ono właśnie jest podstawowym żywiołem najnowszego albumu Lydii Ainsworth. Czytaj dalej „PIĘKNO / Lydia Ainsworth: Phantom Forest”
Lydia Ainsworth: Phantom Forest (LP / CD / digital; Kanada; 10 maja 2019)
Czego oczekujecie od muzyki? Ja – piękna. Ono właśnie jest podstawowym żywiołem najnowszego albumu Lydii Ainsworth. Czytaj dalej „PIĘKNO / Lydia Ainsworth: Phantom Forest”
Bill And Murray: A New Kind Of High (LP; Other Voices Records; Izrael; 26 września 2015)
Zaintrygował mnie tytuł tej, wypełnionej ciekawą odmianą synth popu, płyty: A New Kind Of High, czyli „nowa odmiana wzniosłości”. Młody duet z Tel Awiwu postanowił dokonać więc czegoś dość rzadko spotykanego we współczesnej muzyce izraelskiej; otóż zespół ten sugeruje, że jego utwory odznaczają się „wzniosłością” i to „nowej odmiany”. Muzykom z Tel Awiwu udało się to niemal w stu procentach, ale… Powiedzmy najpierw, o co właściwie chodzi z tą „wzniosłością” i dlaczego jest ona ważna?
W którejś ze swoich prac poświęconych symbolowi, Mircea Eliade wspomina o muzyce, która zdolna jest – parafrazując – „przypomnieć nam o czymś ważnym i zdawałoby się dawno już zapomnianym. To wspomnienie, zawarte czasem nawet w płochych nastrojowo popularnych piosenkach sprawia, że stajemy zasłuchani – a niekiedy też w naszych oczach pojawiają się łzy”… Nie znam lepszego opisu muzycznej wzniosłości, która – co charakterystyczne dla tej sztuki – jest wyłącznie nastrojem, bądź delikatną (ale potężną) sugestią. Potrzeba sporego kunsztu, oraz wrażliwości, aby zawrzeć to wrażenie w utworze muzycznym. Istnieją też obszary kultury mniej, lub bardziej podatne na obecność tego, co wzniosłe.
Bynajmniej zaś ambicją nowej muzyki z Izraela (dosłownie i metaforycznie „wyzwolonej”, niczym improwizacje free-jazzowe) nie jest poszukiwanie wzniosłości. Odnajdziemy ją w kręgu brzmień nawiązujących (bądź negujących) zupełnie inny sposób pojmowania tego, co niewidzialne, lub (i) „wytęsknione”. W pojmowaniu tym celuje sztuka wyrosła z prawosławia (dzięki ikonom i zawartej w nich potencji muzycznej), oraz katolicyzmu (przez wpisanie w formułę liturgiczną utworów organowych). W tradycji muzyki żydowskiej nie istnieje „kanon” w takiej formie, w jakiej można byłoby się do niego odwoływać, bądź go negować. Niezrozumiałe? Właśnie! Ma być „niezrozumiałe”, aby było twórcze. Przez to jednak wciąż niewiele wiemy o najnowszych brzmieniach z Izraela, a tym bardziej nie potrafimy określić ich jakości.
A New Kind Of High jest więc płytą tym bardziej zasługującą na uwagę, bowiem powstałą w tradycji wciąż dla nas dość egzotycznej… Egzotyka? Osiem utworów pomieszczonych na tym pierwszym długogrającym krążku Izraelczyków to dark pop / synth wave w najczystszej postaci, porównywalnej z dokonaniami (pełnymi wzniosłości, a jakże!) Sleep Thieves, Lydii Ainsworth, czy Vivien Glass. Nie spodziewajmy się tu „klezmerstwa” – utwory urzekają nastrojem rodem z new romantic i synth popową „przejrzystością” linii melodycznych. Jest też element „gaze” obecny w brzmieniu gitar (nieco podobnym do tych, jakimi wyróżniła się w 1995 roku polska grupa Big Day na swojej pierwszej płycie – W świetle i we mgle). Tego rodzaju zestawienie nastrojowe, wzbogacone o subtelny w wyrazie żeński wokal i mocny męski, brzmi odkrywczo i świeżo – mimo, że album złożony jest w części z utworów mających już dobre parę lat.
Muzykę z Izraela często ceni się za eteryczny balladowy nastrój, uzyskiwany głównie dzięki wykorzystaniu instrumentarium akustycznego. Ta swoista „żydowskość” brzmienia jest na A New Kind Of High również obecna – jednak forma jej podania wyklucza wszelką narzucającą się, krzykliwą egzotykę. Ten album to po prostu światowy format muzyczny – nic więc dziwnego, że zespół supportował występy Gary’ego Numana, oraz grał (z powodzeniem) w Europie i Stanach Zjednoczonych.
„Nowy rodzaj wzniosłości” w wykonaniu duetu Bill And Murray to także płyta doskonale poprawiająca nastrój i… Sprawdzająca się w różnych okolicznościach odbioru (polecam do słuchania w podróży). Krążek nie ma słabych momentów. Faworyzuję utwór tytułowy – w jego wygłosie pojawia się fraza przepięknie zaśpiewana po rosyjsku. Takich miłych niespodzianek na A New Kind Of High jest dużo więcej.
Szymon Gołąb
Płyta w wersji fizycznej (CD o limitowanym nakładzie trzystu egzemplarzy) do nabycia na stronie wytwórni Other Voices Records w serwisie Bandcamp.
Tamaryn: Cranekiss (LP; Mexican Summer; Stany Zjednoczone; 28 sierpnia 2015)
Ta płyta jest znakiem tego, co najlepsze w dzisiejszej muzyce. Więcej – potwierdza, że muzyka wciąż jest sztuką mogącą zwyczajnie przynosić radość i wyzwalać dobry nastrój. Cranekiss to album pozbawiony słabych momentów, starannie dopracowany pod względem nastroju i – pomimo spoistości brzmienia – nader różnorodny.
Trzeci w dyskografii Tamaryn długogrający krążek zawiera dziesięć kompozycji, które już od pierwszych tonów otwierającego płytę tytułowego utworu przekonują, że można dziś stworzyć muzykę zdolną poruszyć wyobraźnię podobnie, jak najlepsze dokonania nurtów ethereal i dream pop, jakie przed laty ukazywały się – przede wszystkim – nakładem wytwórni 4AD. Cranekiss w swoich najpiękniejszych momentach przywołuje aurę subtelnego w wyrazie mroku płyt Cocteau Twins, czy Heidi Berry. Nie marzyłem nawet o tym, że usłyszę ponownie tak wspaniałą muzykę! Tę nastrojowość odnaleźć można zwłaszcza w utworach: „Cranekiss”, „Collection”, „Fade Away Slow”, „I Wont Be Find”, oraz zamykającym płytę „Intruder (Waking Up You)”. Przywołanie w nowoczesnej postaci dawnego „klimatu 4AD” (głównie dzięki aranżacjom, eterycznemu wokalowi i charakterystycznym brzmieniom gitar) to byłoby jednak zbyt mało, aby powstała płyta wybitna, a Cranekiss jest – bez wątpienia – albumem wybitnym. Co więc jeszcze o tym decyduje?
Tamaryn współpracowała w zeszłym roku (przy okazji realizacji muzycznego krótkiego metrażu „Are You Okay”) z artystami z kręgu Psychic TV i elektronicznej awangardy początku lat osiemdziesiątych. Ta wrażliwość przeniknęła do jej najnowszej płyty pod postacią najbardziej chyba subtelnego mariażu z brzmieniem cold wave, jaki można odnaleźć we współczesnej muzyce. Nie jest łatwo odczytać i opisać szereg magicznych zabiegów, które spowodowały, że oparta na wyrazistej i dość „nierelacyjnej” stylistyce zimna fala (głównie w syntezatorowej odmianie) stanowi istotny żywioł Cranekiss. Tak nieopisanie chłodno i cudownie brzmią utwory: taneczny „Hands All Over Me”, niemal post punkowa ballada „Keep Calling”, oraz nagrany w stylistyce stricte cold wave – najlepszy fragment albumu – „Softcore”.
Wspaniała płyta! Jej tajemnicze, nienazwane jeszcze piękno urzeknie ceniących nagrania: Lydii Ainsworth, Sally Dige, czy Aliny Orlovej.
Szymon Gołąb
Album w wersji fizycznej (CD, płyta winylowa), oraz elektronicznej (mp3) do nabycia w sklepie internetowym wytwórni Mexican Summer.
Lydia Ainsworth: Right from Real (LP; Arbutus Records; Kanada; 30 września 2014)
Nieco naiwny tytuł tej recenzji jest jednak chyba najbliżej fenomenu twórczości Lydii Ainsworth – to po prostu piękna muzyka. Piękno to doszło do głosu w całej pełni (można zagrać i zaśpiewać piękniej?) na najnowszym albumie kanadyjskiej wokalistki, zatytułowanym Right from Real.
Wydawnictwa tej miary powracają co jakiś czas w historii najnowszej muzyki; najnowszej podkreślmy, bowiem baroque pop (chyba ten właśnie gatunek opisuje muzykę Lydii Ainsworth najlepiej) to zdecydowanie koncepcja współczesności, czasu znudzonego celebrytyzmem i powtarzalną nudą radiowych playlist. Ustawmy więc pewien szereg dla tej niezwykłej płyty: Bat for Lashes: Two Suns (2009); Kate Miller-Heidke: Nightflight (2012); Grimes: Visions (2012); Sleep Thieves: You Want The Night (2014) – dodając, że album Lydii Ainsworth jest najlepszym jego składnikiem, esencją wzniosłości, wdzięku i eksperymentatorskiej świeżości.
Right from Real to osiem kompozycji spojonych wyraźnie podniosłym, melancholijnym nastrojem, oraz pełnym uroku, eterycznym głosem wokalistki. Znaczącą rolę odgrywa tu wspomniane eksperymentatorstwo, które jednak nie zawsze trafia w sedno wspaniałej aury albumu (nagłosowy utwór „Candle” ze zmiksowanym wokalem może nieco zniechęcić, podobnie jak przedostatnia kompozycja „Moonstone”). Right From Real to także mixtum compositum brzmień akustycznych (cudowny fortepian i sekcja smyczkowa w „The Truth”), oraz różnorodnej, niejednokrotnie łamiącej rytm utworów, elektroniki (efekt ten wręcz poraża cudownym uprzestrzennieniem brzmienia w kompozycji „Take Your Face Off”). To wystarczy, aby powołać muzykę pełną powabu i wdzięku – żeńskich stron wzniosłości.
Ta płyta odmienia piękno chyba przez wszystkie muzyczne przypadki. Jej najlepszymi fragmentami są zaś utwory: „Malachite”; „Take Your Face Off”; „PSI”; „Hologram”; oraz uroczo flirtująca z pop – mainstreamem koda albumu, „The Truth”.
Ile dokładnie razy użylem w tym tekście przedrostka „naj”? Oto mowa zachwytu, którą prowokuje Right from Real – album z najlepszych rejonów muzyki.
Szymon Gołąb
Lydia Ainsworth – oficjalna strona
Start a Blog at WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.