Vogon Poetry: The Perfect Stories (LP; ScentAir Records; Szwecja; 28 sierpnia 2015)
Najnowszy longplay szwedzkiego tria Vogon Poetry powinien w pełni usatysfakcjonować wszystkich, którzy tęsknią za brzmieniem new romantic – i to z najlepszego dla tego gatunku okresu, a więc z początku, oraz pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Jest to więc wydawnictwo zasługujące na wysłuchanie i o dość rzadko spotykanej jakości. Dlaczego?
Pomimo, iż obecnie scena indie-elektroniczna osiągnęła niespotykany dotąd zasięg i rozmiary – chyba nie ma dziś na świecie miejsca, w którym nieobecna byłaby chłodna w wyrazie muzyka syntezatorowa – to jednak brak na niej formacji grających w stylu stricte „noworomantycznym”, znanym chociażby z nagrań White Door, Yazoo, czy wczesnych dokonań Depeche Mode. Kto dziś tworzy podobnie, a zarazem traktuje tę stylistykę rozwojowo? Empathy Test i Oppenheimer MKII z Wielkiej Brytanii; Provision, i Relic Pop (Stany Zjednoczone), I/II (Chorwacja); czy znakomite polskie formacje – Super Girl & Romantic Boys, oraz Sexy Suicide… To wciąż stanowczo za mało. Być może, aby poznać więcej nagrań współczesnej odmiany new romantic, należy sięgnąć do obszernego katalogu – specjalizującej się we „wskrzeszaniu” tego gatunku – moskiewskiej wytwórni ScentAir Records. W nim właśnie odnajdziemy najnowszą płytę Vogon Poetry, zespołu którego muzykę można swobodnie umieścić w gronie najlepszych współczesnych dokonań new romantic.
Vogon Poetry (źródło: Bandcamp)
The Perfect Stories to trzeci album rozmiaru LP w dyskografii działającej od 2012 roku szwedzkiej grupy. Przez ten czas trio Vogon Poetry wydało w sumie osiem spoistych nastrojowo płyt (w większości epek i singli); mamy więc do czynienia z muzykami już doświadczonymi, dysponującymi sprawdzonym warsztatem brzmienia i świadomością własnego stylu. Szwedzi z Vogon Poetry nie eksperymentują, nie trwonią czasu na jałowe poszukiwania i zestawianie tego, czego nie da się połączyć w dobrze brzmiącą całość. Vogon Poetry gra po prostu new romantic w najczystszej z możliwych dziś postaci. Stara się także, aby muzyka, którą tworzy, była możliwie jak najpiękniejsza. Co więc jest sednem „noworomantyzmu” The Perfect Stories?
Album zawiera dziewięć kompozycji (w tym dwa remiksy, oraz – w wersji cyfrowej – jeden bonusowy utwór) odznaczających się synthpopową melodyjnością i zróżnicowaniem tempa; choć na płycie dominuje (zgodnie zresztą z tradycją gatunku) element taneczny, to potrafi ona urzec wspaniałymi balladami; faworyzuję dwie z nich – „Possibilities (Bistromath remix)”, oraz „Virtues”. Najbardziej charakterystyczne dla The Perfect Stories jest zaś, nomen omen, perfekcyjne połączenie dwóch wspomnianych żywiołów – tanecznego i nastrojowego. Pod tym względem album niemal nie ma sobie równych. „Moments”, oraz „Never Too Late (Glenn Main remix)” są właśnie tego rodzaju kompozycjami, pełnymi energii i nastrojowymi zarazem. Oto styl new romantic w najlepszym wykonaniu! Płyta jest także znakomicie nagrana – brzmienie instrumentów elektronicznych wyzwala tu wspaniałe poczucie przestrzeni. Dopełnieniem zaś całości jest świetny męski wokal, o charakterystycznym „krystalicznym tonie”, co zbliża głos Johna Anderssona do metody wokalnej znanej z nagrań Depeche Mode.
Perfekcyjna reaktywacja new romantic – jednego z najciekawszych gatunków w historii nowoczesnej muzyki.
W muzyce warszawskiego duetu NUN (Magdalena Kaos i Olaf Sharx) jest coś niemal erotycznego. Napięcie, energia, syntezatorowa moc… Zespół zapowiada w tym roku wydanie nowej płyty zatytułowanej NUN – Electro, z której pierwszy singiel „Thunder” ukaże się w maju. Udało mi się namówić muzyków na odkrycie nieco większej ilości kart: oto rozmowa z Olafem, oraz – przed premierą – jedna z najnowszych kompozycji NUN, utwór „I Just M”.
NUN – kim jesteście?
Jesteśmy elektronicznym projektem muzycznym działającym od około 2000 roku. Wcześniej graliśmy w składach rockowych – klimaty new wave, później rock psychodeliczny z elementami elektroniki spod znaku new romantic. Po ich rozpadzie założyliśmy, pod koniec lat dziewięćdziesiątych, duet elektro inspirowany sceną electro clash i berlińskim brzmieniem klubowym – łącząc te elementy z głębokimi nawiązaniami do muzyki: Kraftwerk, Depeche Mode, Giorgio Morodera, New Order, czy Gary’ego Numana. To właśnie wczesna twórczość Numana była dla nas głównym motorem do tworzenia, na bardzo prymitywnych wówczas narzędziach i programach komputerowych, podkładów do przyszłego brzmienia NUN. Nazwa duetu także nawiązuje brzmieniem do nazwiska Numan.
Uporządkujmy nieco waszą dyskografię – ile płyt wydaliście dotąd?
Pierwszym albumem na którym pojawił się NUN była Futball EPwydana w Sissy Rec. Był to oddział koncernu BMG od „muzyki alternatywnej”, samo wydawnictwo było zaś czymś w rodzaju tribute to – chodziło o składankę na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Początkowo uznawaliśmy, że jest to pomysł zupełnie bez sensu, nie takie były nasze oczekiwania… Jednak z biegiem czasu stwierdziliśmy, że jest on do zaakceptowania, chociażby dlatego, że obok CKOD, Ścianki i Noviki umieszczono nasz cover piosenki mundialowej; był to więc to nie lada sukces dla NUN – pojawić się na płycie obok gwiazd rodzimej alternatywy.
Druga propozycja od tej samej firmy przyszła tym razem od samego Smolika – Magda zaśpiewała na drugiej płycie tego artysty. Kolejne epizody w karierze NUN to dwa utwory na ścieżce dźwiękowej do filmu „Arche” z Robertem Gonerą w roli głównej; później zaś cała masa kompilacji zagranicznych i polskich z muzyką synth pop i electro – na jednej z nich nawet obok The Twins – i wreszcie debiutancka płyta „Sunlight” dla Szweckiego labeluSubstream, wydana w Polsce przez oddział EMI.
Później nagraliśmy sporo singli w Substream, oraz kolejne składanki i singiel dla UniversalLondon z coverem utworu„Nemo” z repertuaruNightwish – zupełnie „inna bajka”, scena klubowo – popowa. Utwór miał dobre noty na Beatport i powodzenie w klubach tanecznych, czego sami doświadczyliśmy grając live acty i sety didżejskie na wielu imprezach.
Następnie zawiesiliśmy działalność na pięć, albo sześć lat z paru powodów, z których jednym była nie zmieniająca się od długiego czasu, zła kondycja sceny elektronicznej w naszym kraju – to trochę nas zmęczyło i znudziło zarazem.
Obecnie wracamy aby podzielić się ze słuchaczami naszą nową muzyką; niedawno też zagraliśmy już drugi raz jako support przed De Vision. Przygotowujemy się też do wydania trzech albumów, oraz paru singli – aż tyle „materiału” uzbierało się do tej pory…
NUN
Jak można określić muzykę, którą obecnie tworzycie?
Jest to inteligentna rozrywkowa muzyka elektroniczna, czyli współczesny elektro pop, na który z kolei składa się wiele składników: brzmienie oparte na deformacjach rodem z Kraftwerk; melodyka piosenki w stylu lat osiemdziesiątych – czyli nawiązania do Erasure i Depeche Mode; elementy motoryki i pulsu szeroko pojętej muzyki tanecznej i trance’u – a la Orbital i Underworld; w połączeniu wreszcie z klimatycznymi inklinacjami do głębokiej zadumy i energii rodem z new wave’owej stylistyki Joy Division, czy New Order.
Przede wszystkim jednak, wasze utwory brzmią bardzo nowocześnie. Jakiego instrumentarium używa NUN?
Posługujemy się standardem czyli: program – komputer – soft; głównie: Pro 53, Novation, Korg i wiele innych. Dodatkowo posiadamy hardwer Novation, Akai i AKG – większość utworów powstała właśnie w oparciu o te brzmienia. Nowoczesność zaś, jak to określiłeś, wynika zapewne z procesu długotrwałego doboru odpowiedniego brzmienia i nakładanych na nie efektów zapętlenia i arpeggiów, aż zostaje uzyskany efekt zbliżony do pożądanego przez nasze uszy. To samo tyczy się nagrywania wokalu. To wszystko składa się na długotrwały proces produkcyjny, bo oprócz tworzenia, tę muzykę się produkuje i postprodukuje w tym samym czasie, inaczej niż dzieje się to w przypadku zespołów rockowych, gdzie na ogół postprodukcją zajmują się odrębni producenci. NUN więc, jako zespół, odpowiada za wiele funkcji i to wykonywanych w tym samym czasie.
NUN
Przed nami nowa płyta NUN – czego można się spodziewać w jej wnętrzu? Opowiedz nieco o powstawaniu tego albumu…
Płyta będzie na pewno kontynuacją tego wszystkiego, co znalazło się na debiutanckim albumie, oraz tego, co wydarzyło się podczas powstawania wielu singli – jednak z zupełnie innym już spojrzeniem na muzykę: czyli nadal elektro, ale z większą dawką innych, odbiegających od surowej stylistyki, dodatków. Znajdzie się tu trochę estetyki klubowej, dużo nowo falowych i rockowych elementów, a struktura piosenek będzie bardziej zbliżona do szeroko pojętej muzyki rozrywkowej, oraz popowej alternatywy. Utwory będą też bardziej rozbudowane w warstwie melodycznej, niż – jak dotąd – wyłącznie brzmieniowej.
NUN to „szara eminencja” polskiej sceny elektronicznej – wspomniałeś, że występowaliście chociażby przed wieloma znaczącymi wykonawcami…
Nie określiłbym tego w ten sposób… Tak, graliśmy z wieloma artystami, których cenimy i którzy są szerzej znani: Camouflage, De Vision, Mesh, Client; a nawet tymi, którzy stanowili dla nas bezpośrednią inspirację: Ladytron, Covenant, Psyche, Apoptygma Berzerk. Myślę, że to dlatego, iż po prostu chcieliśmy tego i nasza muzyka, oraz energia pasowała do tych zespołów, jednak z tego co wiem gros polskich bardzo dobrych zespołów elektronicznych ma podobne doświadczenia za sobą. Czasem nawet łatwiej jest zagrać na zagranicznym festiwalu niż w Polsce, nie jesteśmy w tej dziwnej sytuacji osamotnieni. Po prostu nasza scena elektroniczna od zawsze kuleje i w tym wszystkim nabiera specyficznego swoistego kolorytu, co czasami daje się we znaki naszym artystom mającym bardziej pod górkę niż ci znani lub początkujący z zagranicy.
NUN
Żywiołem NUN jest kontakt z publicznością, czy raczej wolicie studio?
Praca w studiu jest mozolna i długotrwała, ale jeśli efekt jest zadowalający to i żywioł się budzi… Koncert to masa prób, przygotowań i przeróbek studyjnych, a potem „krótka piłka” i tu również żywioł wzrasta lub opada – zależnie od tego, czy wszystko idzie zgodnie z planem i podoba się nam, oraz publiczności. Sądzę, że tworzenie w studiu i granie koncerów to, w przypadku NUN, połączony proces, jedna całość. Jeszcze nie próbowaliśmy tworzyć bez konfrontacji z „żywym tworem” jakim jest publiczność.
Na koniec: gdzie w najbliższym czasie będzie można usłyszeć was na żywo?
25 kwietnia w Progresji w Warszawie, wraz z zespołami Diorama i Torul, oraz najprawdopodobniej – choć to jeszcze niepotwierdzone – 29 maja w warszawskim klubie Nowa Jerozolima w ramach imprezy Fetish FUCKtory.
Spatial Relation: Thoughtcrime (EP; Infravox Records; Stany Zjednoczone; 30 listopada 2014)
Minimalistyczny design przyjęty przez nowojorski duet Spatial Relation w pełni przekłada się na proponowane przez tę formację brzmienia – to organizacja dźwięków, którą można przedstawić za pomocą zestawień geometrycznych o silnie kontrastowym wydźwięku. Muzyczna czerń i biel, sięgająca do najlepszych tradycji minimal wave lat osiemdziesiątych, jest żywiołem najnowszego wydawnictwa duetu – mającej ukazać się wkrótce epki Thoughtcrime.
Spatial Relation jest swoistą „szarą eminencją” nowej sceny elektronicznej – kompozycje duetu Lissette i Jacoba Schoenlych pojawiają się od 2012 roku w wielu splitach, remiksach i kompilacjach uznanych wytwórni (Peripheral Minimal, Vocoder Tapes…), obok najważniejszych wykonawców nurtu minimal wave (Xiu, TSTI…). Nadszedł więc najwyższy czas na własne, osobne i obszerniejsze wydawnictwo.
Spatial Relation – Escape Your Backmen (graficzny zwiastun jednego z utworów na Thoughtcrime)
Zapowiadana przez Infravox Records epka zawiera pięć kompozycji, z których dwie – „Dissociative Females” i „Escape Your Backmen” – znamy już z wcześniejszych wydawnictw duetu. Muzyka na tej płycie operuje niezbędnym minimum nastroju tworzonym przez niespieszny (ale zmienny) rytm utworów, charakterystyczne „skwierczenie” syntezatorów (znak wywoławczy formacji), oraz świetny, modyfikowany wokoderowo głos Lissette. Thoughtcrime jest nader udaną fuzją stylistyczną, łączącą ascetyzm minimal wave z dużym potencjałem eksperymentatorskim współczesnego nurtu electro. Na uwagę zasługuje też styl brzmieniowy duetu, gromadzący znaczną ilości odmiennych dźwięków złożonych na linię melodyczną danego utworu – a wszystko to z zachowaniem wrażenia, iż wykorzystano jedynie (i ponownie) niezbędne minimum instrumentacji. To rzeczywiście spatial relation – przekład muzyki (a więc sztuki, której żywiołem jest czas) na swoistą architekturę dźwięków (czyli relację przestrzenną). Majstersztyk!
Geometria, rytm, minimalizm – Spatial Relation (Jacob i Lissette Schoenly)
Estetyka Spatial Relation spodoba się wszystkim, którzy obok muzycznego eksperymentu a’la Aga Wilk (77TM) cenią syntezatorowy wintaż, ów posmak retro waveobecny chociażby w dokonaniach projektów The Phone, czy The Bridge. Co zaś najważniejsze – Thoughtcrime to minimalizm o zmaksymalizowanej wartości muzycznej.
Szymon Gołąb
Album Thoughtcrime ukaże się pod koniec listopada w wersji fizycznej (kaseta) i elektronicznej – do zamówienia na profilu Bandcamp wytwórni Infravox Records. Do swobodnego odsłuchania udostępniono utwór otwierający płytę:
Szerzej z muzyką duetu można zapoznać się na profilu Spatial Relation w serwisie SoundCloud:
AV (Adrien Viot; dark electronic / cold wave; Francja)
Adrien Viot (AV)
Od czasu pojawienia się La Femme nie zaznałam równie potężnej dawki francuskiej rozkoszy… AV zapewnia ją w stopniu doskonałym. Obcując z muzyką Adriena odczuwam, że mam do czynienia z artystą „kompletnym” i świadomym; z twórcą, którego dokonania zasługują na duży odzew i docenienie przez zwolenników niezależnego grania.
„Konkret” – to pierwsze słowo, jakie kojarzy się z muzyką Francuza. Nie ma w niej półśrodków, nie ma „rozdrabniania się”, brak nachalnych „ozdobników” – wszystko pod względem brzmieniowym jest tu konkretne. Mocna elektronika o niekiedy chłodnym, innym razem tanecznym zabarwieniu powołała, w przypadku AV, kompozycje, z której każda mogłaby nosić miano niezależnego „przeboju”. Adrien zabiera nas na pełną wrażeń, zimną dyskotekę; zatańczymy więc do jego muzyki: pulsującego, dance’owego „J’aurais Fait Pareil” (dźwięki w połączeniu z maniakalno – teatralnym klipem smakują jeszcze lepiej); mrocznego (według mnie najlepszego w dorobku artysty) utworu „Zombies” – prawdziwej perły jego twórczości (motywy gitarowe!); czy wreszcie do nie pozwalającego stać w miejscu „Hotel Congress” (to znakomity cover Dominique A). Czeka nas też niezła „jazda” po „Autostradzie”…
Nie odkryję tu wszystkich kart tej muzyki, zwłaszcza, że – niestety – nie ma ich zbyt wiele (w sieci znalazłam siedem kompozycji AV). Pociesza za to fakt, iż dostępne są remiksy kilku utworów.
Wrażenia po tańcach z Adrienem należą do… Sycących. Wychodząc więc z „zimnej dyskoteki” AV czuję się cudnie zmęczona. W ten właściwy sposób.
Anna Iwanek / wokal; Stefan Głowacki / instrumenty elektroniczne, produkcja
Najnowszy singiel warszawskiego duetu Rubber Dots stwarza odrębną jakość ciemnych klubowych brzmień. Ta hipnotyczna, oparta na ekspozycji niskich tonów muzyka, wpisuje się także w nienazwany jeszcze gatunek, którego renesans trwa właśnie na europejskich (głównie francuskich) scenach.
Nie mamy tu jednak do czynienia z prostym przekładem estetyki brzmieniowej, znaczącą bowiem cechą wspomnianego gatunku jest głęboka indywidualizacja dokonań poszczególnych muzyków – co oznacza, iż obcujemy z awangardą nowej muzycznej rzeczywistości. Od niemal zimnofalowych brzmień Dave’a ID, przez eteryczność FKA twigs, po gender beat Lawrence’a Rothmana – w tych obszarach należy dopatrywać się rozwoju opisywanych brzmień – i w sferę tę wpisuje się także „Backemo” Rubber Dots.
Obok sedna kompozycji – ciemnego, głębokiego pulsu; elementem szczególnie tu poruszającym jest głos wokalistki – melancholijny, wyrazisty, urzekający owym „północnym tonem”, który fascynuje chociażby w utworach Fever Ray. Znamienne, że dla wspomnianej awangardy – do której pełnoprawnie zalicza się odtąd muzyka Rubber Dots – liczą się tylko piękne głosy; czyżby powrót swoistego bel canto do brzmień klubowych?
Rubber Dots: Anna Iwanek, Stefan Głowacki (fot. wobix)
„Backemo”, względem wcześniejszych dokonań duetu, jest utworem zdecydowanie ciemniejszym, syntezatorowa warstwa tej muzyki miejscami pobrzmiewa chłodnym wintażem, niemal z kręgu minimal wave. Co najważniejsze jednak, to… Niedosyt, jaki pozostawia po sobie ta kompozycja. Zdecydowanie mam ochotę na więcej tego rodzaju brzmień na rodzimej scenie.
Singlem „Backemo” warszwawska formacja zapowiada nowy, drugi w swojej dyskografii, longplay. Zdecydowanie – będę wypatrywał tej płyty z niecierpliwością!