Roza Parks: Sound of a city (EP; Belgia; 10 lutego 2017)
Siła dźwięku! Najnowszej płyty belgijskiej grupy Roza Parks należy słuchać bardzo głośno, ta muzyka prowokuje przestery i dziką radość tańca – nieco podobnie jak nagrania Amerykanów z Pop.1280. Masz ochotę włożyć głowę do pudła subwoofera! Po co? Po prostu.
Roza Parks długo milczeli – Eleven is nine, debiutancki longplay grupy, ukazał się cztery lata temu. Epka Sound of a city jest drugim wydawnictwem Belgów, co w połączeniu z długą przerwą między datami wydań obu płyt może sprawić, że tę muzykę łatwo przeoczyć. Zdecydowanie szkoda by było.
Ostatnio, za sprawą grupy Supernova 1006, poznaliśmy wcale nie egzotyczne brzmienia zimnej fali pochodzącej z Chabarowska na granicy Rosji i Chin. Pora na podróż bliższą, a zarazem dziwniejszą i w pełni już – przynajmniej językowo – egzotyczną. Debiutancki longplay Cripure to płyta, którą powinni polubić lingwiści, zawiera bowiem cudowną w brzmieniu miksturę języków: francuskiego, bretońskiego i gallo. Jakiś niemożliwy do słuchania „blablaryzm” (to akurat nazwa znakomitego projektu z Ukrainy)? Nie. Nandret (czyli ‚nigdzie’ w języku gallo) potrafi sprawić prawdziwą przyjemność zwolennikom gatunków: minimal / cold wave i synth punk.
Cripure to nowy jednoosobowy projekt z Rennes (Bretania). Co wiemy o jego twórcy? Jest właściwie moim kolegą „po mikrofonie”; jego audycja Chaod-Ferdi emitowana jest – podobnie jak Transmission / Transmisja – na falach, między innymi, In Club Radio. Nie lubię wzajemnego poklepywania się po plecach i chorobliwego familiaryzmu (dlatego, na przykład, w dupie mam polskie rozgłośnie radiowe i pisemka muzyczne), ale posłuchajcie jednego z wydań Chaod-Ferdi… Umiejętności kształtowania nastroju i ręki na pulsie nowej muzyki syntezatorowej bynajmniej nie można odmówić autorowi tej audycji:
Podobnie jest z debiutem Cripure. Kluczem do tej płyty jest nastrojowość osiągnięta wybitnie minimalistycznymi środkami – wyrazisty męski wokal, charakterystycznie skwierczące syntezatory, oraz z rzadka jedynie wyeksponowany automatyczny rytm perkusji. Nic więcej. Metoda ta bliska jest popularnej we francuskiej odmianie minimal wave stylistyce, chociażby spod znaku Peine Perdue, zaś wpisana w nią monotonia nie nuży – wręcz przeciwnie, potrafi swoiście zahipnotyzować słuchacza. To na pewno zasługa wspomnianej mikstury języków, doskonale nadających się do wszelkich form melorecytacji, a to za sprawą ich podatności na skandowanie (co zaś jest stricte „zimno falowe” w wyrazie).
Dosyć tego traktatu. Świetna płyta, znakomitego nowego gracza na przebogatej scenie elektronicznej we Francji. Faworyzuję utwory: „Parmi les gris”, „Corbinet”, „Guerriers en solde”, wspaniale dekadencki i najlepszy na płycie „Amor Asco”, oraz „Faim”.
Ståltråd: Toner från det stora Alvaret (kompilacja; Infravox Records; Szwecja; 15 sierpnia 2015)
Zacznijmy od tego, że szwedzki Ståltråd naprawdę świetnie gra, a najnowsza kompilacja Toner från det stora Alvaret to zdecydowanie najlepsze wydawnictwo projektu. Czego możemy się spodziewać po tych brzmieniach? Czystego brutalizmu. Spokojnie… To nie „disco-polo”, żadnej przemocy – po prostu minimalizm i ekspresja, niczym w „brutalnym” nurcie architektury, z upodobaniem powracającym jako inspiracja dla najnowszej muzyki nurtu cold / minimal wave.
Niewiele wiemy o Ståltråd, jednoosobowym projekcie ze Sztokholmu, aktywnym podobno już w latach dziewięćdziesiątych. W znikomym w ogóle stopniu rodzimi słuchacze znają szwedzką scenę minimalistycznej elektroniki; przypomnijmy więc, że jej pierwszy plan to: Lars Falk, Twice a Man, Moss Garten, oraz Blue For Two. Szkoda, że tak mało słychać w Polsce o Szwedach grających muzykę syntezatorową. Polacy w Szwecji poczynali sobie na syntezatorach też całkiem dobrze… Wspomnijmy tylko Małgorzatę Kubiak (skandalistkę powabnie zwaną „neo neo beat dame”) i zmarłego niedawno w Peru „szamana” muzyki z pogranicza synth i noise, Zbigniewa Karkowskiego… Chyba bliżej więc nam do tradycji spod znaku legendarnej wytwórni i ruchu artystycznego Radium 226.05, niż do ruin londyńskiego klubu Bat Cave – dlatego chociażby warto poznać nagrania Ståltråd – kontynuatora tego, co najlepsze w szwedzkiej muzyce minimal wave.
W sieci można znaleźć, obok najnowszej płyty, jeszcze trzy wydawnictwa Ståltråd. Pobawmy się urodą języka: longplay’e Vetskap utan kunskap (2013) i Ståltråd (2014), oraz singiel Utanförskap / Sliter 7″ (2013). Nowy zaś album, zatytułowany Toner från det stora Alvaret, zawiera trzynaście w większości niepublikowanych kompozycji nagranych w latach 2001 – 2014. Jaka to muzyka?
Płyta spodoba się przede wszystkim zwolennikom brzmień syntezatorowych o skrajnie ascetycznym wyrazie. Krótkie i zwarte, niekiedy także instrumentalne, kompozycje są przeważnie utrzymane w szybkim, tanecznym rytmie; to synth punk w najlepszej postaci, przypominający nieco nagrania innego szwedzkiego projektu minimal wave, Kinder aus Asbest – czy polskiej formacji Pseudosonda. Estetyczny brutalizm został na Toner från det stora Alvaret doprowadzony niemal do ekstremum – zawarta tu muzyka zdaje się być przeciwieństwem wszelkiego komplikacjonizmu formy. Może jest to działanie przewrotne? Na płycie pojawiają się wszak syntezatorowe ballady o kunsztownie zbudowanym nastroju, bliskim chociażby temu, jaki zawiera się w klasycznym obrazie Ingmara Bergmana, filmie „Persona” z 1966 roku.
Remastering pochodzących sprzed lat utworów został przeprowadzony nader pieczołowicie, nieco irytować może jedynie zbyt gwałtowne przycięcie zakończeń kilku kompozycji – w tym miejscu powinno pojawić się wyciszenie, fade out. Choć może jest to zgodne z brutalistyczną konwencją albumu?
Interesująca kompilacja. Wstęp do poznania fascynującej sceny minimal wave w Szwecji. Faworyzuję utwory: „Bonden karl”, „Dansa met mig”, „Detox”, „Erika”, „Grillsäsong Extended”, „Leaving” (wspaniała ballada, godna najlepszych osiągnięć gatunku w latach osiemdziesiątych!), „Titta upp”, oraz „En explosion”.