OBRAZY // Kung Fury: 80’s – reaktywacja

Kung Fury (film fabularny / animacja; reż. David Sandberg; Laser Unicors; Szwecja; 28 maja 2015)

Kung Fury (film; reż. David Sandberg 2015)

Zdecydowanie – ten film warto obejrzeć. Dlaczego? Oto bowiem powstał ogólnie dostępny w sieci obraz, bijący popularnością (ponad trzy miliony odsłon w ciągu jednego dnia) głupawe „filmiki” publikowane na YouTube wprost z telefonicznej „kamerki” – których jedyną treścią jest brak treści (a w ich tworzeniu celują zwłaszcza polscy „jutuberzy”, zachwycając ex post swoją „kreatywnością” także rodzimych speców od marketingu).

Oglądając Kung Fury obcujemy z filmowym sensem i wyrazistymi znaczeniami, pozbawionymi jednak natrętnego elementu „moralizatorskiego”. Łatwość odbioru połączona z dość trudną treścią to walor, jaki nie pojawia się we współczesnym kinie dość często. Jego wprowadzeniu służy tu oszczędna fabuła, nawiązująca do zasad kina akcji sprzed ponad trzydziestu lat – ukazując tym samym jak bardzo pojemny i wciąż żywotny jest ten gatunek. Treść, do której jeszcze powrócimy, jest ważna – jednak Kung Fury urzeka przede wszystkim warstwą wizualną.

Kung Fury: Haker (Leopold Nilsson) (fot. Copyright © Laser Unicorns)
Kung Fury: Haker (Leopold Nilsson) (fot. Copyright © Laser Unicorns)
Kung Fury - jeden z banerów zapowiadających film (fot. Copyright © Laser Unicorns)
Kung Fury – jeden z banerów zapowiadających film (fot. Copyright © Laser Unicorns)

Kung Fury perfekcyjnie wskrzesza i ukazuje rekwizytorium filmów „klasy B” (choć nie tylko) lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Wyścigówka Lamborghini, transformers, neonowa grafika, dinozaury z „Jurassic Park”, wczesne komputery o monochromatycznych monitorach, zabawne już dziś stroje bohaterów, wehikuł czasu, czy wreszcie świetnie wmontowana w akcję reklama bezprzewodowego telefonu sprzed lat… Klasa roku 1985 sama w sobie! Odtwórca głównej roli nie tylko wygląda jak superbohater filmowego wintażu, ale także mówi odpowiednio spreparowanym głosem, zaś za pierwiastek erotyczny odpowiadają dwie dziewczyny (obowiązkowo o kontrastującej urodzie) w strojach „prehistorycznych” wojowniczek (chociaż walk kobiet, wrestlingu, zdecydowanie w tym filmie brakuje)… OK, poznajcie moc Chevroleta 5.0 V8 Super Power. Jego potężne serce sprawia, że zawsze jestem pierwszy w sprincie od świateł do świateł – i tak niezmiennie już od prawie trzydziestu lat. Chcecie mi dorównać?

Wintaż został tu umiejętnie połączony z groteskową „poetyką snu” w rodzaju tej, jaka wypełnia obrazy dark fantasy z epoki, chociażby „Wojnę światów – następne stulecie” Piotra Szulkina (1981), czy „Armię ciemności” Sama Raimiego (1993). Ostatni z wymienionych filmów przetłumaczył niegdyś Tomasz Beksiński i chyba tylko jego talent translatorski mógłby sprawić, że dialogi z Kung Fury dobrze zabrzmiałbyby po polsku… To kino tej miary – niejako wywiedzione z ducha, którego wywołał już w latach sześćdziesiątych Monty Python.

Muzyka? Oczywiście! Kung Fury to pierwsza (i udana) próba swoistego przełożenia stylistyki retro wave / synth pop na „język” filmu. Każda niemal scena nasycona jest doskonałymi rytmami, za które odpowiadają współcześni wykonawcy tworzący we wspomnianych gatunkach: Lost Years (formacja, która niedawno zremiksowała jeden z utworów Empathy Test – duetu doskonale znanego czytelnikom Wave Press), mitch murder, czy mistrz pastiszu – David Hasselhoff. Ale? Oczywiście jest i „ale” – zamiast nieco „rozwodnionego” brzmieniowo tematu „Redlining 6th” Betamaxx, winno się we wnętrzu filmu znaleźć choćby jedno nagranie obecnego prawodawcy syntezatorowego wintażu, Toxic Razora… Ciekawy jestem opinii innych pasjonatów retro / synth wave na temat ścieżki dźwiękowej do Kung Fury – zwłaszcza, że film ten jest pierwszym znaczącym uprzystępnieniem tej sceny szerokiemu gronu odbiorców.

Wróćmy do treści. Film w zwartej postaci zawiera wreszcie opis czegoś, co współcześnie wskrzesiło się niejako „samo”, niezależnie od jakichkolwiek intencji twórczych… Widma nazizmu. Ten ponury składnik obecnej rzeczywistości pojawia się w Kung Fury nagle, niemal według zasady deus ex machina, zaś jego wizualny i psychologiczny portret został tu nad wyraz dokładnie i przemyślanie wprowadzony. Dlaczego jest to istotne? Jedną z podstawowych wartości kina, co potwierdził chociażby niemiecki „demoniczny” ekspresjonizm filmowy Roberta Wiene („Gabinet doktora Calighari”; 1920), czy Friedricha Wilhelma Murnaua („Nosferatu – symfonia groza”; 1922) jest jego szczególna wrażliwość i predylekcja do ukazywania powszechnych lęków, oraz kształtów zbiorowej nieświadomości. David Sandberg, reżyser biegły w tworzeniu krótkich form w konwencji horroru, tę specyficznie kinową wartość nie tylko zawarł w Kung Fury, ale skondensował ją tu do szeregu najistotniejszych obrazów, czyniąc czytelną dla dzisiejszego widza popędzanego (szczególnie w internecie) nadmiarem informacji.

Przykłady? To chociażby kadr ze zbliżeniem twarzy Kungführera (filmowego odpowiednika wodza nazistów) wprost nawiązujący do opisu wizualnych przejawów osobowości nekrofilitycznej w klasycznej książce Ericha Fromma „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”; to dosadne w znaczeniu połączenie jego mównicy z karabinem maszynowym; to wskazanie na zdolność do adaptacji zawartą w toksycznych ideologiach (esesmani mówią w tym filmie po szwedzku, w ojczystym języku reżysera); to wreszcie zwrócenie uwagi na „reaktywny”, odradzający się charakter zła… Tego rodzaju krótkie „komunikaty wizualne”, jakimi operuje Sandberg, czynią z Kung Fury niemal arcydzieło aktualności – dystansujące rozwlekłą (i przyznajmy to, niepotrzebnie jątrzącą) martyrologię, znaną chociażby z najnowszych polskich produkcji „kina wojennego”. Kung Fury nie tylko więc bawi, ale i poucza. Polecam ten film, także widzom nie będącym fanami brzmień retro / synth wave.

Szymon Gołąb

Soundtrack z filmu Kung Fury do nabycia w wersji elektronicznej (mp3) w sklepie internetowym iTunes.

Kung Fury – oficjalna strona

Kung Fury – Facebook / Google+ / Instagram / Twitter

Google Translate - logo

KAMERA, SYNTH, AKCJA! / Karate King: The Annihilator

Karate King: The Annihilator (kompilacja; Karate King Records; Stany Zjednoczone; 22 kwietnia 2015)

Karate King - The Annihilator (kompilacja 2015)

Rozczarował mnie tegoroczny debiut Johna Carpentera jako muzyka suwerennego, nie tworzącego na potrzeby swoich filmów. Album Lost Themes jest w istocie kolejną ścieżką dźwiękową, tym razem napisaną do nieistniejącego obrazu. Całość (z wyjątkiem doskonałej kompozycji „Vortex”) sprawia wrażenie zbytniej rozwlekłości, braku nastrojowego spoiwa, czy wręcz muzycznej nudy. Po wysłuchaniu tej płyty postanowiłem jeszcze raz, dla zatarcia nieprzyjemnych wrażeń, obejrzeć „Księcia Ciemności” („Prince Of Darkness”, reżyseria John Carpenter, 1987) i iść spać… Z tego marazmu wyciągnęła mnie dopiero syntezatorowa ekspresja zawarta wewnątrz świetnego albumu Beatbox Machinery: A Synth Trilogy (Werkstatt Recordings); a ostatnio zaś wspaniała, również „filmowa” płyta o pełnym tytule Karate King Presents: The Annihilator – soundtrack to the greatest 80’s action movie never made. Oto jej zwiastun:

https://youtu.be/mbUPFKbU9Bs

Muzycznym wyczuciem Karate Kinga zainteresowałem się pod wpływem jego remiksu utworu „Underneath The Cemetery Moon” kończącego wydaną niedawno płytę Loud & Numb projektu The Deathless. Karate King to, obok Toxic Razora ze wspomnianego labelu Werkstatt Recordings, jedna z bardziej wyrazistych osobowości wśród pasjonatów stylu synth / retro wave. Mnogość kanałów komunikacyjnych w internecie, ich staranne prowadzenie, a także poczucie stylu sprawiają, iż działalność Karate Kinga (youtubera, blogera, producenta muzycznego, oraz założyciela Karate King Records) – choć jeszcze stosunkowo krótka – zasługuje na uwagę miłośników syntezatorowego wintażu i różnej maści elektronicznych stylizacji na lata osiemdziesiąte. Muzyczna różnorodność istnieje dziś przede wszystkim w sieci, tradycyjne media to zaś wyłącznie sztucznie dofinansowywana „noc żywych trupów”. Cieszę się z tego faktu, najwyższa pora na annihilację tej nepotystycznej tandety. Idzie nowe, a Karate King jest zdecydowanie w jego awangardzie.

Daniel LaRusso (Karate King)
Daniel LaRusso (Karate King)

We wnętrzu kompilacji The Annihilator pomieszczone zostały dwadzieścia dwie kompozycje o bardzo różnorodnych odcieniach synthu. Ten concept album (pamiętajmy o filmowej spoistości) jest pełną napięcia podróżą do wnętrza współczesnego elektronicznego undergroundu: Bionic Resistance, TRANSM15510N, Von Hertzog, Cosmo Cocktail, Block 35, SurgeryHead… Podejrzewam, że nazwy tych znakomitych formacji niewiele mówią rodzimemu słuchaczowi – tym bardziej więc warto sięgnąć po płytę The Annihilator i poznać ich muzykę!

Album zdumiewa umiejętnością zachowania dramatyzmu, oraz adekwatnością muzyki względem filmowego scenariusza (jego zarys znajduje się w recenzji płyty na portalu Bloody-Disgusting). Odnajdziemy tu wiele odcieni retro wave rozpisanych na zmienne tempo i różnorodne nastroje. Według koncepcji Karate Kinga syntezatorowy wintaż to, przede wszystkim, muzyka taneczna, przestrzenna i bogata aranżacyjnie. Na The Annihilator głos mają nie tylko instrumenty elektroniczne, pojawia się tu – w kilku odsłonach – chociażby saksofon. Arcydziełem retro aranżacji jest zaś przedostatni utwór na płycie, „Miami Sunset 1989” szwedzkiej formacji Strawberrybacon. Ten album wyróżnia ponadto jeszcze coś bardzo istotnego…

The Annihilator mimo, iż przynależy do niezależnego, „niszowego” nurtu w muzyce, cieszy się sporą popularnością wśród odbiorców. Dlaczego? Jest to wynik pomysłowości i elementu „kreatywnego” zawartego w idei, oraz formie tego wydawnictwa. „Soundtrack” Karate Kinga nie kopiuje wzorców znanych z podobnych produkcji (chociażby wspomnianej kompilacji A Synth Trilogy). Jest to rzecz znamienna dla współczesnych prób rewitalizacji gatunku retro wave / vintage synth. To, co wychodzi spod rąk jego pasjonatów ma być twórcze, odrębne i rozpoznawalne dzięki swojej inności. W ten właśnie sposób rozwija się i staje popularna sztuka – nie przez kopiowanie, naśladowanie, czy tworzenie sztywnych „formatów”.

Jestem urzeczony! Wciąż wracam do tej płyty!

Szymon Gołąb

Karate King – Facebook / VKontakte / Twitter / YouTube / SoundCloud 

Karate King Records – Facebook

SYNTH – TERMINATOR / Beatbox Machinery: A Synth Trilogy (VHS edition)

Beatbox Machinery: A Synth Trilogy (VHS edition) (kompilacja; Werkstatt Recordings; Grecja; 15 marca 2015)

Beatbox Machinery - A Synth Trilogy (VHS edition) (kompilacja; 2015)

Ta płyta spodoba ci się jeśli uważasz, że: Obcy zaatakują niedługo Ziemię (co więcej, czekasz na to!); klasyczny Chevrolet Camaro 5.7 V8 (obowiązkowo po tuningu Edelbrocka) nie ma sobie równych (bądź jesteś dużym dzieckiem i wieszasz na ścianach plakaty z Lamborghini Diablo); a najlepsze gry komputerowe powstawały circa do roku 1995… Alternatywna rzeczywistość Beatbox Machinery wciągnie cię także wtedy, gdy – po prostu – cenisz syntezatorowy wintaż w najlepszym wykonaniu. Ważne jest też, żebyś pamiętał do czego służyły kasety wideo.

Beatbox Machinery to Terminator Synthu – robot-siłacz, który gniecie, wykańcza, rozwala. Jego bronią jest klasyczny syntezator, jego energia zaś nie wyczerpie się nigdy. Na facebookowej stronie tego niezwykłego projektu czytamy o dziesięciu płytach długogrających, czterdziestu ośmiu epkach, sześciu singlach, oraz niepoliczalnej chyba ilości kompilacji, na których pojawiły się utwory Beatbox Machinery. Chyba tylko jeden człowiek na świecie (dosłownie i bez przesady) może odznaczać się podobną pasją i wytrwałością w tworzeniu muzyki (doskonałej, dodajmy) – Toxic Razor. To postać znana już czytelnikom Wave Press, chociażby z projektów Paradox Obscur i Geometry Combat, oraz jako spiritus movens wytwórni Werkstatt Recordings. Kompilacja A Synth Trilogy Beatbox Machinery (a więc jednoosobowego projektu powołanego przez Toxic Razora w 2010 roku) jest właśnie rocznicowym, dwusetnym wydawnictwem tego labelu.

Toxic Razor (Beatbox Machinery) fot. Giannis Katsaras
Toxic Razor (Beatbox Machinery) fot. Giannis Katsaras

Wydawnictwo to ma niezwykle kunsztowną i interesującą formę: we wnętrzu pudełka stylizowanego na opakowanie kasety VHS (stąd nazwa całości – „VHS edition”) pomieszczono sześć płyt CD, dwie kasety magnetofonowe, oraz różnego rodzaju „gadżeciarskie” bonusy, którymi można udekorować swój „ołtarzyk” lat osiemdziesiątych – a więc po prostu własną półkę z kasetami i resorakami Matchboxa (obowiązkowo kupowanymi w Pewexie, bo Baltona to już nie był „ten klimat”) – którą chyba każdy szanujący się miłośnik klimatów a’la 80’s powinien mieć w pokoju. Gdy już się tym wszystkim nacieszymy, pora na jeszcze większą frajdę – czysto już muzyczną.

Beatbox Machinery - A Synth Trilogy (VHS edition) - zawartość "boxu"
Beatbox Machinery – A Synth Trilogy (VHS edition) – zawartość „boxu”

A Synth Trilogy to pięćdziesiąt jeden kompozycji z ułożonego tu chronologicznie dorobku Beatbox Machinery, sfabularyzowanych dodatkowo w rodzaj opowiadania (czy też gry komputerowej) – tak, iż wydawnictwo to ma swoje rozdziały i epizody. Całość zamyka także znaczna ilość remiksów, chociażby w wykonaniu znakomitej formacji Denovomutans (remiksów jest szesnaście – faworyzuję „motorized gladiator” w wykonaniu Europaweite Aussichten). Muzyka Beatbox Machinery – mimo, iż podporządkowana konwencji elektronicznego wintażu lat osiemdziesiątych – jest nader różnorodna pod względem nastroju i tempa. Toxic Razor dysponuje również bardzo dobrym zimno falowym wokalem, choć w nagraniach Beatbox Machinery pojawia się on rzadko.

Pięćdziesiąt jeden utworów… Czy ten box zbytnio nie przytłacza – także ambicją autora? W żadnym wypadku! Pozostawia nawet niedosyt. Jest to także świetne wydawnictwo do słuchania w samochodzie (jazda, droga i prędkość to żywioły tej muzyki). Polecam zatem A Synth Trilogy przede wszystkim jako alternatywę dla RMF.FM, Radia Zet i wszystkich tych rodzimych kołchoźników, które zwykle katują nas w podróży.

Szymon Gołąb

Beatbox Machinery – Facebook

http://www.youtube.com/watch?v=9-pJNH6qiiI

http://www.youtube.com/watch?v=JnZEi6soYtc

STALOWY LAMENT / Geometry Combat: Tanz der schatten

Geometry Combat: Tanz der schatten (LP; Werkstatt Recordings; Grecja; 7 grudnia 2014)

Geometry Combat - Tanz der schatten (lp; 2014)

Ta płyta wprowadza zdecydowanie odrębną jakość do nowoczesnych brzmień o nieco większej ekspozycji mocy i wyrazistości. Tanz der schaften zawiera w swym wnętrzu zimno falową siłę ekspresji, którą trudno odnaleźć chociażby wśród aktualnych produkcji popularnego nurtu EBM…

…a może TBM lub IBM? Nie? Zatem harsh bądź aggrotech?… Muzyka elektroniczna zaczęła tracić wspomnianą wyrazistość na rzecz mixtum compositum wyeksponowanego rytmu i tła dźwiękowego, określanych – powszechnie już i bez poczucia braku stosowności – polskim wulgaryzmem „pierdolnięcie” (którego znaczenie muzyczne skopiowano oczywiście z angielskiego „bonkers”) – tak, iż już w połowie lat dziewięćdziesiątych Tomasza Beksińskiego zaczęła na koncertach po prostu boleć głowa – od banału i hałasu. Toxic Razor, twórca projektu Geometry Combat, powołał muzykę, jaka z pewnością trafiłaby w Tomaszowy gust…

Podstawowy żywioł Tanz der schatten to przekaz, który – mimo tanecznego, czy też „klubowego” (a więc bliskiego wspomnianej stylistyce EBM) charakteru tej płyty – stanowi o jej powadze i odrębności. Istnieje potężny (i dostrzegany niemal wyłącznie przez muzyków z kręgu cold wave) rezerwuar ciemnej dekadencji, jaka manifestuje się obecnie prawie we wszystkich obszarach codzienności. Dziwaczne szczepy religijne terroryzują ludzkie pragnienie tego, co niematerialne (utwór „silent god”); wojna przestała mieć negatywny sens, stając się chorobliwym pożądaniem („deadly armour ceremony”, „teeth of steel grasp in the barier of humanity”); sfałszowane zaś dobro zaczęło przemawiać językiem zła („killing movement”). Wiek XXI kończy się, zanim na dobre się rozpoczął – Tanz der schaften jest zrytmizowanym i spoistym znaczeniowo wyrazem upadku wizji życia zautomatyzowanego i poddanego dyktaturze instytucji; jest doskonałą propozycją muzyki ilustrującej aborcyjną śmierć „nowoczesności”.

Utwory Geometry Combat posiadają ilustracje graficzne...
Utwory Geometry Combat posiadają interesujące wizualizacje – autorem grafik jest Jan Vinoelst, zdjęć zaś – Kriistal Ann.

Płyty tej słucha się, pomimo jej powagi, z przyjemnością. Wynika ona z obcowania z brzmieniami intensywnymi, jednak nie pozbawionymi – charakterystycznego dla współczesnej odmiany zimnej fali – wysublimowania. Urzeka tu minimalizm środków wyrazu, bliski rdzennie industrialnych propozycjom niezależnej sceny początku lat osiemdziesiątych, co w połączeniu ze wspomnianym przesłaniem albumu, tworzy potężny efekt artystyczny. Całość tę zaś wzbogaca, pierwszoplanowy dla nagrań Geometry Combat, znakomity męski wokal.

W tej muzyce zapisany jest rozdzierający przestrzeń jęk; stalowy lament, który towarzyszy upadkowi wielkiej i bezdusznej konstrukcji. Tanz der schatten to ważny album, a także doskonała zimno falowa alternatywa dla wszelkiej banalności.

Szymon Gołąb

Geometry Combat – Facebook

http://www.youtube.com/watch?v=qerPhT7Ji_Y

http://www.youtube.com/watch?v=kulieLNRoHw

CZARNY ROMANTYZM / Paradox Obscur: Paradox Obscur

Paradox Obscur: Paradox Obscur (LP; Peripheral Minimal; Grecja; 25 czerwca 2014)

Paradox Obscur - Paradox Obscur (2014)

Fenomenalny album! Czarna perła gatunku, który określiłem niegdyś (opisując efekt współpracy Countess M z Denovomutans) mianem „synth fantasy”. Sednem tej w pełni progresywnej odmiany cold wave jest swoista poetyckość, liryczny ton, a także paradoksalna (nomen omen?) synteza muzycznego minimalizmu ze wzniosłością, godną kompozycji Anny von Hausswolff, czy… O tym jednak za chwilę.

Jakość debiutanckiego wydawnictwa greckiego duetu Paradox Obscur gwarantują niejako już sami jego twórcy – Kriistal Ann (znana z projektu Resistance Of Independent Music, oraz Toxic Razor, występujący tam obok niej założyciel wytwórni Werkstatt Recordings, która z niespotykaną – nawet wśród najzagorzalszych pasjonatów – pieczołowitością uprzystępnia dokonania współczesnej niezależnej elektroniki). Paradox Obscur to więc połączenie znaczących talentów, oraz głębokiej muzycznej świadomości. Ta płyta musiała być świetna.

Toxic Razor & Kristall Ann (Paradox Obscur)
Toxic Razor & Kriistal Ann (Paradox Obscur)

Dziewięć kompozycji albumu konsekwentnie, lecz bez wrażenia monotonii, prowadzi słuchacza przez świat wzniosłej tęsknoty, obrazów krwawego nieba, odległych gwiazd i samotnych, ale niedostępnych księżniczek (utwór „Creatures” brzmi dla mnie niemal jak „Dark Star” Deine Lakaien!)… To czarny romantyzm, emploi „klasycznego” mroku – wartość, którą w muzyce cenię najbardziej. Tym, co na tej płycie najbardziej urzeka jest głos Kristall Ann; jej nieporównywalny południowy akcent wzbogaca anglojęzyczne kompozycje o ton swoistej i pełnej natchnienia rezygnacji. To ciemna, wysublimowana dekadencja w czystej postaci. Kriistal Ann i Toxic Razor zadbali (lepiej niż bardzo dobrze) również o muzyczny kształt całości – płyta zawiera odniesienia do syntezatorowej klasyki lat osiemdziesiątych, jest refleksyjna i taneczna zarazem. Wykorzystane instrumentarium, co warto podkreślić, to także rdzenny powrót do klasyki gatunku – spragnieni elektronicznego wintażu powinni być z tego albumu bardzo zadowoleni.

Odniesienia? Niewiele ich (obok wspomnianej kolaboracji Countess M & Denovomutans) można wskazać; nurt „synth fantasy” jest dopiero w fazie wczesnego rozwoju i – sądząc po jego dotychczasowych dokonaniach – jest nader przyszłościowy. Atmosfera, którą powołuje debiut Paradox Obscur, pozwala jednak – i ponadto – przyrównać tę wspaniałą płytę do mrocznej, „gotyckiej” progresji, jaką na początku lat siedemdziesiątych tworzył Julian Jay Savarin, muzyk i wizjoner literatury fantasy. Wydany w 1970 roku album jego formacji Julian’s Treatment – A Time Before This – opatrzona jest inskrypcją: „this hidden universe… told in music… in words… in sounds… listen to it… think about it… enjoy it”.

Paradox Obscur przywraca nowoczesnej muzyce te rejestry.

Szymon Gołąb

Paradox Obscur – Bandcamp

Paradox Obscur – Facebook

 

Stwórz witrynę internetową lub bloga na WordPress.com Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑