PRZED PREMIERĄ / undertheskin: undertheskin

undertheskin: undertheskin (EP; Polska; wrzesień / październik 2015)

undertheskin - undertheskin (ep; 2015)

Ten jednoosobowy i konsekwentnie enigmatyczny projekt z Krakowa dość mocno i pozytywnie „namieszał” w tym roku na polskiej scenie cold / synth / minimal wave – a to za sprawą znakomitego singla „Cold”. W nagraniu tym pojawiają się „kanoniczne” składniki zimnej fali: perfekcyjnie chłodny wokal, wyeksponowany rytm automatu perkusyjnego w połączeniu z gitarowym brzmieniem wykorzystującym charakterystyczny „przeplot” (stylistyka bliska chociażby nagraniom Bat Nouveau). To idealna pod względem proporcji mikstura, którą trudno nie być urzeczonym – zwłaszcza, że nowoczesny muzyczny minimalizm wciąż nie jest najmocniejszą stroną rodzimego nurtu cold wave. Zanim więc sięgniemy po niepublikowany jeszcze „materiał”, posłuchajmy tego utworu w jego albumowej wersji – jest on bowiem charakterystyczny dla przynajmniej części mającej ukazać się wkrótce debiutanckiej płyty undertheskin.

Album zawierać będzie sześć kompozycji, nieco ponad dwadzieścia cztery minuty muzyki, co klasyfikuje go w formacie EP. Pełna tracklista, z zachowaniem oryginalnego zapisu tytulatury utworów, przedstawia się następująco:

\\ FADE \\

\\ COLD \\

\\ WRONG \\

\\ FALL \\

\\ UNDONE \\

\\ tRAIN \\

Płyta w wersji elektronicznej ukaże się prawdopodobnie w pierwszej połowie września, zaś miesiąc później – w wersji fizycznej (CD). W planach jest również wydanie limitowanej ilości kaset magnetofonowych, oraz winylowego maxi singla. To ostatnie wydawnictwo będzie sygnowane marką hiszpańskiego labelu Oraculo Records, mającego w swoim katalogu chociażby nagrania duetu Synths Versus Me Feat. Vanessa Asbert. Jaką muzykę znajdziemy na debiutanckiej płycie undertheskin?

undertheskin (źródło: Facebook)
undertheskin (źródło: Facebook)

Przede wszystkim chłodną w wyrazie i różnorodną. Charakterystyczne dla albumu jest umiejętne połączenie brzmień elektronicznych z gitarowymi, co można porównać do stylistyki prezentowanej przez formacje The Agnes Circle, czy Black Bug (z wyłączeniem wpływów noise) – undertheskin nagrał więc album zawierający muzykę bliską światowej czołówce gatunku cold wave. Płytę krakowskiego projektu wyróżnia ponadto realizacja (za mastering odpowiada Kamil Łazikowski znany ze współpracy z Cool Kids Of Death); nagranie podkreśla wielowymiarowość i przestrzeń utworów, które nierzadko – jak chociażby instrumentalny „\\ FADE \\” – wzbogacają liczne eksperymenty brzmieniowe (związane głównie z wykorzystaniem gitary elektrycznej). Równie interesująco przedstawiają się na płycie aranżacje wokalne – na ich poznanie wypada nam jednak poczekać do połowy września. Teraz, przed premierą: „\\ FADE \\” z debiutanckiego albumu undertheskin.

Szymon Gołąb

Do płyty zajrzymy także podczas najbliższej audycji Transmission / Transmisja (środa; 2 września; godz. 20 – 22; In Club Radio).

undertheskin – Facebook

undertheskin – Bandcamp

Google Translate

SZTUKA MARZENIA / Anna von Hausswolff: Come Wander With Me / Deliverance

Anna von Hausswolff: Come Wander With Me / Deliverance (singiel; Szwecja; 19 sierpnia 2015)

Anna von Hausswolff - The Miraculous (2 lp; 2015)

Muzyka Anny von Hausswolff nie ma współcześnie odpowiedników. Nie istnieją aranżacje, ani też formy nastroju mogące choć w najmniejszym stopniu współzawodniczyć z telentem i wyobraźnią tej szwedzkiej wokalistki, kompozytorki i multiinstrumentalistki. Potwierdza to każda jej płyta, szczególnie zaś album Ceremony (2012) i nagrany rok temu – pod egidą duetu Hydras Dream – longplay The Little Match Girl. Tę niespotykaną dziś odrębność twórczej wyobraźni odnaleźć można także na najnowszym singlu Anny von Hausswolff, zwiastującym jej trzecią solową płytę – mający ukazać się w listopadzie krążek The Miraculous.

„Come Wander With Me / Deliverance”, ‚chodź marzyć ze mną / zbawienie’ – trudno o bardziej wyrazisty znaczeniowo tytuł dla tej wspaniałej, ponad dziesięciominutowej suity, rozpisanej na głos, perkusję, gitary elektryczne i organy. Właśnie, organy… Ten instrument – w jego tradycyjnej postaci, nieodłącznej od wnętrza światyni – najbardziej upodobała sobie Anna. To właśnie dostojeństwo i potęga, oraz często niespodziewana różnorodność brzmienia klasycznych organów buduje – przede wszystkim – tajemnicę wzniosłego piękna jej muzyki. Singiel „Come Wander With Me / Deliverance” także wypełnia muzyka organowa – i to w najcudowniejszym z możliwych wcieleń.

Anna von Hausswolff (fot. Anders Nydam / źródło: materiały prasowe artystki)
Anna von Hausswolff (fot. Anders Nydam / źródło: materiały prasowe artystki)

Twórczość Anny von Hausswolff jest rodzajem cudu – i należy to podkreślić równie dobitnie, jak ona podkreśla to, iż życie człowieka nie jest ograniczone wyłącznie wąskim horyzontem sfery materialnej; że w życiu istotny jest także „czwarty wymiar” – dusza. Jej przejawem jest choćby sztuka w swoich prawdziwych, szczerych formach. Jak poznać prawdę jako twórczą jakość? Wyłącznie poprzez intuicję, nie ma innego miernika – to także zdaje się być przesłaniem najnowszego utworu Anny von Hausswolff.

Anna von Hausswolff (źródło: Facebook)
Anna von Hausswolff (źródło: Facebook)

„Come Wander With Me / Deliverance” różni się zdecydowanie od poprzednich nagrań szwedzkiej artystki – jest kompozycją bliższą dokonaniom rockowej progresji lat siedemdziesiątych (chociażby spod znaku Julian’s Treatment), niż muzyce sakralnej. Nie odnajdziemy tu także powszechnych dla gatunków ethereal i neoclassical nawiązań do muzyki Dead Can Dance. To, co tworzy Anna jest bowiem poza wszelkimi gatunkami. Potęga jej wyobraźni przekracza naśladownictwo, rozsadza klasyfikacje i sprawia, że można cieszyć się muzyką, dla której nie ma porównań.

Come wander with me… Chodź marzyć ze mną… Słuchając zapowiedzi prawdopodobnie najlepszej płyty 2015 roku.

Szymon Gołąb

Album The Miraculous w wersji fizycznej (podwójna płyta winylowa, lub CD) jest dostępny do zamówienia (pre-order) w oficjalnym sklepie internetowym artystki.

Anna von Hausswolff – oficjalna strona

Anna von Hausswolff – Facebook

Anna von Hausswolff – YouTube

Google Translate

PRZED PREMIERĄ / Vivien Glass: Jura

Vivien Glass: Jura (LP; Wielka Brytania; 1 października 2015)

Vivien Glass - Jura (lp; 2015)

Choć na tę płytę musimy poczekać do jesieni, to zawartą na niej muzykę można chyba określić jako sedno letniego chilloutu najwyższej jakości. Nowy krążek londyńskiego tria Vivien Glass zawiera wszystko, co przyjemne i łatwo przyswajalne dla ucha: melodyjność, świetny kobiecy wokal, dobrze napisane teksty. Przebojowość tej płyty daleka jest jednak od banału – tym różni się dark pop (gatunek najbliższy dokonaniom Vivien Glass) od pospiesznych masowych produkcji pop-przemysłu stale obecnego w komercyjnych rozgłośniach.

Vivien Glass (źródło: materiały prasowe zespołu)
Vivien Glass (źródło: materiały prasowe zespołu)

Nową płytę Londyńczyków zapowiadał kilka miesięcy temu singiel „Black Magic”. Jest on reprezentatywny dla albumu – zarówno pod względem muzycznym, jak i nastroju wyrażanego przez wideoklip. Posłuchajmy więc i popatrzmy:

https://youtu.be/heo6F_G2Jvc

Jura będzie drugim lonplay’em w dyskografii Vivien Glass, obok wydanej w 2013 roku płyty „Awake, My Sleeper” – albumu zawierającego chociażby tak znakomite nagrania, jak „Part Machine”. Pod względem tworzonej stylistyki muzycznej zespół jest konsekwentny, podobnie bowiem jak poprzednia płyta, Jura zawiera miksturę nastrojowych ballad (w tej grupie faworyzuję utwory: „Without Sleep”, „Midnight Rainbow”, oraz „Blood Into Gold”) i tanecznych synth popowych kompozycji (zwracają uwagę: najlepszy na płycie utwór „Wolf”, „Taste Youth”, oraz – brzmiący nieco jak nagrania rosyjskiego Brandy Kills – „Winter Wake”).

Vivien Glass na żywo (źródło: materiały prasowe zespołu)
Vivien Glass na żywo (źródło: materiały prasowe zespołu)

Jura zawiera trzynaście kompozycji (przeszło czterdzieści siedem minut muzyki), niewątpliwym zaś atutem albumu jest jego urzekające przestrzennością i dopracowane w szczegółach brzmienie – masteringiem płyty zajął się prawdziwy mistrz konsolety, Mazen Murad, znany chociażby z pracy nad wydawnictwami: Björk, Kasabian, czy The Rolling Stones. Obecnie częstą praktyką, nadużywaną niestety zwłaszcza w Polsce, jest podejmowanie współpracy z „tuzami” realizacji przez zespoły nie mające zbyt wiele do zaprezentowania pod względem muzycznym; w przypadku najnowszego wydawnictwa Vivien Glass oba jednak elementy (pomysłowość muzyków i perfekcja realizacji) doskonale się uzupełniają, tworząc z Jury swoiste arcydzieło porywającej do tańca muzycznej harmonii.

Zdecydowanie warto czekać na tę płytę.

Szymon Gołąb

Trzy utwory z albumu Jura pojawiły się przed premierą w audycji Transmission / Transmisja z ósmego sierpnia 2015, której można aktualnie wysłuchać w archiwum Wave Press (kompozycje: „Black Magic”, „Blood Into Gold” i „Jura” – początek 1 godz. 50 minut trwania programu).

Płyta do nabycia (pre-order) w serwisie iTunes.

Vivien Glass – oficjalna strona

Vivien Glass – Facebook

Vivien Glass – Twitter

Wybrane wideoklipy do utworów z poprzedniej płyty Vivien Glass:

https://youtu.be/-nisoTuJfAs

https://youtu.be/20KN2273_MQ

https://youtu.be/VIrvmnNHiRU

Google Translate

PONAD OTCHŁANIĄ / Chelsea Wolfe: Abyss

Chelsea Wolfe: Abyss (LP; Sargent House; Stany Zjednoczone; 7 sierpnia 2015)

Chelsea Wolfe - Abyss (lp; 2015)

Istnieją artyści, którzy nawet kiedy milczą, tworzą wspaniałą muzykę. Chelsea Wolfe milczała dwa lata, czyli od czasu, kiedy w 2013 roku światło księżyca ujrzał jej trzeci longplay Pain is Beauty. Nowa płyta Abyss jest równie piękna i specyficznie otchłanna (co jest nomen omen elementem nastrojowości wyróżniającej ten album), choć całkowicie inna, wypełniona bardziej intensywnymi – i udanymi – poszukiwaniami. Sedno jednak tego, co Chelsea Wolfe wniosła do współczesnej muzyki, pozostaje niezmienne. Podobnie też, jak w przypadku wcześniejszych dokonań kalifornijskiej wokalistki, to „coś” jest trudne – bądź nawet niemożliwe – do określenia. Tak właśnie brzmi tajemnica.

Chelsea Wolfe (fot. Shaina Hedlund / źródło: LAweekly.com)
Chelsea Wolfe (fot. Shaina Hedlund / źródło: LAweekly.com)

Wyobraź sobie dowolne polskie miasto, jedno z tych gdzie zaimputowano beznadzieję, smutek i pustkę. Czujesz, że nie ma przyszłości. Jest koniec września, w powietrzu czai się już chłód. Nie chcesz jednak myśleć o zimie i jej problemach. Błąkasz się po wyludnionych nieprzyjaznych ulicach. Nagle dostrzegasz, bądź zaczynasz odczuwać to „coś”, dzięki czemu twój krok staje się pewniejszy. Podnosisz głowę. Oto świadomość wewnętrznego życia, którego nikt i nic ci nie odbierze. Dźwięk ponad otchłanią – i nawet, kiedy on umilknie, a ty wrócisz do piekła codzienności, jego sens wciąż się wypełnia. Oto bowiem żyjesz. Sam twój oddech ma znaczenie. Może to dzięki tej muzyce?

Tak właśnie brzmi Abyss, album bezgranicznie smutny, pełen bolesnego piękna, ale przynoszący cudowną nadzieję i skupienie na tym co ważne. „Przetrwać, oto wszystko” – mówił kiedyś poeta. Chelsea Wolfe nawet milcząc tworzyła tę płytę: aurą swoich snów, którymi dzieliła się w rozmowach, otchłannymi kadrami z podróży do Islandii, tajemnicą swojego pięknego smutku. We wnętrzu Abyss, są trzy utwory – zworniki nastroju – który ten rodzaj milczenia zawierają w sobie. To zimno falowy „Grey Days” (podobnie brzmią najlepsze kompozycje z pierwszej płyty Dead Can Dance), oraz ballady: „Survive” i „Simple Death”. Utworów na Abyss jest w sumie trzynaście i wszystkie z nich są godne uwagi.

Ballady dominują na tej płycie i są jej tonem zasadniczym. Za wcześnie na tłumaczenie tekstów, jednak wierzcie mi, że są one pełne najlepszej poezji. Miejscami bardzo intymnej, zgodnie zresztą z zapowiedziami artyski. Poezja ta przynosi odwołania do sfery snów i próby ich zrozumienia – według wykładni psychologii głębi Carla Gustava Junga, a więc stałej intelektualnej fascynacji, na którą Chelsea powołuje się w wywiadach. Płacz strzygi pokąsanej przez węża-kusiciela słychać chociażby we wspaniałej – i najwznioślejszej na płycie – kompozycji „Dragged Out”. Wizją oceaniczną, lub jej wyrazistą sugestią, jest natomiast tytułowy utwór „The Abyss”. Ponownie więc, jak na poprzedniej płycie, otchłanią okazuje się być miłość. To uczucie wyraża na płycie instrumentarium akustyczne, jego przeciwieństwo zaś to brzmienie gitar elektrycznych bliskie wczesnym dokonaniom chociażby His Name Is Alive („duch” najlepszych lat 4AD wyraźnie wypełnia ten album), oraz liryczna elektronika przypominająca współczesne nagrania Emiki.

Wspaniała płyta! W sieci udostępniono, jak dotąd, trzy pochodzące z niej utwory (w tym jeden teledysk), oraz zwiastun. Poczekajcie na premierę Abyss, siódmy sierpnia już niedługo, albo… Postarajcie się zdobyć ten krążek wcześniej – zapewniam, że wcale w tym celu nie trzeba sięgać po piractwo internetowe. Być może fragmenty płyty usłyszycie także w którejś z audycji radiowych; chociaż w to akurat wątpię – polskich dziennikarzy muzycznych ostatnio bardziej przejmuje udzielanie się w różnych organizacjach pozarządowych i rządowych, niż dźwięki muzyki. Szkoda.

Szymon Gołąb

Album w wersji fizycznej (płyta winylowa i CD) będzie do nabycia w sklepie internetowym wytwórni Sargent House.

Pre-order tamże, oraz na stronie Chelsei Wolfe w serwisie Bandcamp.

Chelsea Wolfe – oficjalna strona

Chelsea Wolfe – Facebook

Chelsea Wolfe – Twitter

Google Translate - logo

POLSKIE STRACHY / Snowid: Legendy

Snowid: Legendy (LP; Polska; kwiecień 2015)

Snowid - Legendy (lp; 2015)

Demony, upiory, strzygi i nocne zjawy – a te wszystkie przyjemności poddane rytmowi tanecznego synthu a’la Brandy Kills, Ghost Twin (doskonały kanadyjski zespół wymagający odrębnej uwagi), Markus Midnight, czy Dance with the death. Na nowej płycie krakowskiej formacji Snowid jest więc wszystko, co można polubić i to podane w doskonałej postaci. Mimo obecności zjaw nie są to jednak Legendy „okultystyczne”, czy „satanistyczne”; tej energetyzującej płyty słucha się z wyzwalającą swoiste oczyszczenie przyjemnością. Powoli, zaraz się wsłuchamy. Dla ewentualnych zaś poszukiwaczy czarcich nowinek, polecam lekturę próby odpowiedzi na pytanie o polskie strachy – całość niżej:

Strachy przerażają tym bardziej, im bardziej są realne. W tym znaczeniu straszna bywa także codzienność życia – i oto na to wszystko (powinienem raczej napisać: na codzienne ludzkie dramaty sprowokowane przez przebiegłość zła) „wjeżdża” z siłą młota Thora w Kung Fury utwór „Opowieść” Snowida – i już mam lepszy humor, mam ochotę tańczyć i nawet nie chcę słyszeć o żadnym baniu się. Przeczytajcie fragment tekstu tej kompozycji:

„pod płaszczem ciemności coś przebiegło znów
lecz sam nie wiesz co to mogło być
i mimo tego, że wytężasz wzrok
nic nie zdradziło swojej obecności nie wiem czy wiesz, ale kiedy śpisz
to stary upiór lata nad twą głową
i martwe usta przykłada ci do ucha,
a gdy zaszepta, już się nie obudzisz”

Połączcie teraz ten tekst z muzyką:

Świetne, prawda? Mimo wyraźnego przerysowania, a może właśnie dzięki niemu? Ważne jest też to, że utwory na płycie Legendy są napisane wyłącznie po polsku, a do tego bardzo dobrze. Można? Można! Nieco podobnie już od lat tworzy syberyjski muzyk Igor Szaprański (porównanie to jednak nie oznacza, że stylistyka, jaką oferuje Snowid jest wtórna); oto więc, w kontekście i dla przypomnienia, jego projekt Brandy Kills w utworze „Old Fairy Tales” – opowieści z Syberii mają moc, posłuchajcie:

Snowid idzie jednak o krok dalej i, głównie dzięki wspomnianemu przerysowaniu, upojna muzyka tej formacji oczyszcza, swoiście „egzorcyzmuje”, dobry zaś wpływ wina i zabawy ma tu swoje znaczenie – vide utwór „Wyprawa po Magiczny Miecz”. O co chodzi? Oczyszczenie przez przerysowanie jest chyba odwieczną funkcją sztuki ciemności; nie tylko maski aktorów odgrywających klasyczną tragedię były przerysowane, element ten – zwany in sna operationes – odnajduje się chociażby w piekielnych przedstawieniach Hieronima Boscha, widać go na północnych portalach Sagrada Familia Antoniego Gaudí – i tak dalej, aż do współczesności, kiedy to znakomity pod tym względem jest pełen przerysowanych emocji subtelny muzyczny akt „Momentum” Octava Rolana. To wszystko, w przystępnej tanecznej postaci zawiera się we wnętrzu Legend – nieco uproszczone do miar czasu i miejsca, a przez to jeszcze silniej oddziałujące. Tak właśnie odpowiada twórcza (jak i zbiorowa) świadomość na kształty dookolnej mizerii.

Snowid (fot. Rafał Sagan / źródło: Facebook)
Snowid (fot. Rafał Sagan / źródło: Facebook)

Legendy to muzyczny konkret. Ten obszerny (trzynaście utworów), trzeci w dyskografii Snowida, album nie ma momentów zbędnych, estetycznych potknięć, niepotrzebnych „wypełniaczy”. Kompozycje są spoiste nastrojowo, jak i pod względem wykonawczym – na pewno też ich poetyka spodoba się tym, którzy jakiś już czas temu zasmakowali w tribute to Tomasz Beksiński grupy OME. Syntezatorowa monotonia albumu to zaś nie jego wada, a samo sedno nowoczesności. Pierwszy plan tej muzyki tworzy mocne synth popowe instrumentarium połączone z wyrazistym i interesująco wielowymiarowym (bliskim niekiedy rejestrom punka) męskim wokalem. Tłem dwóch utworów, jak i elementem ubarwiającym wyraz całej płyty, są zaś folkowe głosy członkiń grupy Kipikasza. Faworyzuję kompozycje: „Podróż na bagna”, „Czarna Tęcza”, „Tam cię robal zje”, „Opowieść” (zdecydowany killer wydawnictwa), „Pieśni przodków”, „Strzygi”, oraz „Dziady”. Album ma więc wiele doskonałych momentów.

Jeszcze dwie rzeczy. Primo: niech tej płyty nie szczypią tępe miecze pseudoreligijnej muzycznej inkwizycji, mogą się bowiem do końca na niej wyszczerbić. Secondo: poniżej znajdują się przyciski „lubię to” i „udostępnij” – masz, w kontekście tego co napisałem, odwagę ich użyć?

Szymon Gołąb

Album w wersji fizycznej (CD) do nabycia w sklepie na oficjalnej stronie zespołu.

Snowid – Facebook

Snowid – SoundCloud

Google Translate - logo

Stwórz witrynę internetową lub bloga na WordPress.com Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑