To była zimna, deszczowa i wietrzna noc. Bardzo dobrze! Trudno o lepsze tło dla muzyki, którą na początku majowego weekendu zaprezentowały w warszawskim klubie Pogłos połączone siły organizatorów – Old Skull i Secret Rituals. W dwóch salach Pogłosu wystąpiły aż cztery zespoły: Traitrs i Dear Deer oraz Weird Candle i Void Mirror – proponując odmienne wizje nowoczesnej muzyki chłodu.
Super Girl & Romantic Boys: Osobno (LP; Antena Krzyku / Opensources; Polska; 14 marca 2016)
Powrócili! Po ilu latach? Nieważne. Istotne jest natomiast to, że najnowszy longplay Super Girl & Romantic Boys jest płytą, której słucha się z prawdziwą przyjemnością sprowokowaną tradycyjną dla zespołu fuzją znakomitych tekstów, zimno falowych partii wokalnych, oraz eksperymentatorskich (ale w sposób nie narzucający się) brzmień z pogranicza: synth popu, electro punka, czy retro wave.
Super Girl Romantic Boys (źródło: Facebook)
Album Osobno ukazał się w czasie prawdziwego renesansu muzyki, powrotu do której Super Girl & Romantic Boys są prekursorami. Czy więc „daje radę”? Tak, przede wszystkim dlatego, że jest krążkiem – nomen omen – nader „osobnym” na rodzimej scenie, nie powiela schematów, dystansuje mody… O czym mowa? Posłuchajmy prawdziwie post punkowego „Tylko korytarze”:
Prawda, że świetnie? Do tego też (co warto podkreślić) z polskim tekstem znakomicie pasującym do konwencji brzmień a’la „smutna dyskoteka” (czym innym jest bowiem rodzima rzeczywistość, ów „nieświat”?). Zazdroszczę Rosjanom, że Электрофорез, czy syberyjskie Звёзды potrafią zagrać „światowo”, ale suwerennie zarazem, oraz połączyć tę muzykę z rodzimie brzmiącym tekstem; z tego też powodu wciąż „zapętlam” w odtwarzaczu składankę Memorias de un Continente prezentującą nową scenę elektronicznej zimnej fali z Ameryki Południowej – a u nas (z małymi wyjątkami) ciągle ten angielski… Świat muzycznej nowoczesności odchodzi dziś od tekściarskiego anglofilstwa i Osobno, sytuując się w tym nurcie, jest kolejną prekursorską płytą Super Girl & Romantic Boys.
Super Girl Romantic Boys (źródło: Facebook)
Na Osobno nie ma zbędnych momentów, wypełniaczy i „fajerwerków”. Album konsekwentnie, i z charakterystyczną dla zespołu domieszką psychodelii (tak w warstwie tekstowej, jak i muzycznej) buduje nastrój tyleż zabawowy (ale pozbawiony banału), co ironiczny, czy wręcz poważny. Tego rodzaju przekazu poszukuję właśnie w polskiej muzyce – i odnalazłem go we wnętrzu tej pięknej i neonowo-melancholijnej płyty.
Faworyzowane utwory: „Tylko korytarze”, „Wielkie oczy”, „Sylwester S”, „Gorzko gorzko”, Tani lot”, „Nic”, oraz „Zassani” – dokładnie w takiej kolejności.
Alles: Together We Are Alles (EP; Antena Krzyku Opensources; Polska; 23 lutego 2016)
Jednym z wyznaczników dobrej muzyki jest jej aktualność. Szczególnie w rzeczywistości wymagającej od sztuki zaangażowania. W co? W przemianę. Po co? Żeby można było dalej żyć. Może lepiej jest nieżyć? Nie. Pod tym względem pierwszym planem w muzycznym ujęciu niełatwego tematu jakim jest życie w Polsce są obecnie – i już od jakiegoś czasu – nagrania łódzkiego duetu Alles. Tworząc konsekwentnie w tym nurcie, Paweł Strzelec i Marcin Regucki wydali 23 lutego swoje najnowsze wydawnictwo – epkę Together We Are Alles.
Czteroutworowy album zawiera covery najbardziej chyba rozpoznawalnych utworów nowej fali polskiego punka z początku lat dziewięćdziesiątych – a więc nagrań, które nic nie straciły ze swojej aktualności: „Anarchia” (Dezerter), „Shit & Show” (Post Regiment), „Młodzi faszyści” (Apatia), „Hymn miłości” (Guernica Y Luno). W sieci udostepniono trzy kompozycje (z wyjątkiem „Shit & Show”) w formie adekwatnych względem tematyki utworów (i bardzo dobrych) czarno-białych teledysków. Oto faworyzowany przeze mnie (muzycznie, tekstowo i wizualnie) „Hymn miłości”:
Electro punkowa stylistyka Alles znakomicie wpisuje się w nastrój klasyków rodzimych brzmień uzasadnionego buntu, czyniąc utwory z Together We Are Alles zarazem różnymi od oryginałów (to istotne), jak i podobnie silnymi w oddziaływaniu (to najważniejsze). W nagraniu płyty wzięli też udział zaproszeni przez duet goście – W „Hymnie miłości” usłyszeć można Nikę (Post Regiment, Morus, Pochwalone), a w „Anarchii” Roberta ‚Robala’ Materę(Dezerter).
Alles – Together We Are Alles (płyta winylowa i CD / źródło: mecanica.bigcartel.com)
Co więcej? Nic – poza tym, że mamy do czynienia z płytą fenomalną i doskonale trafiającą w sedno tego, co spełnia się wokół nas. Powaga i szczerość przekazu (bez cudzysłowów), to podstawowe siły Together We Are Alles i pod tym względem jest to najważniejsza płyta ostatniego czasu. Coś jeszcze?
Owszem, Polska. W tym miejscu powinno znaleźć się rozwinięcie tematu, ale… Po co? Zostawiam was z tekstem „Hymnu miłości” (to wystarczy za wszystkie komentarze), a sam posłucham czegoś pięknego i dalekiego od tu i teraz.
„Jak zamknąć mordę strajkującym w szpitalach?
Jak znowu włożyć gówno w tępe ludzkie głowy,
jak nauczyć aby znów nienawidzili i odczekać aby zapomnieli?
Jak wpoić posłuszeństwo, okłamać zasiłkiem, zmusić do pokory,
by nie mącili ciszy bankietów, posiedzeń, zebrań, kurtuazyjnych wizyt i politycznych sporów?
Zamknijcie im mordy, wykastrujcie cenzurą,
włóżcie w twarz obietnice bez pokrycia (…)
Zamknijcie im ryje telewizją i zasiłkiem,
niech jedzą chleb, piją piwo, wino, wódkę,
oglądają mecze, kłócą się na stadionach, która drużyna jest lepsza,
niech boją się samych siebie i czują oddech religii i wojska,
niech plotkują śmieją się, obgadują, zdradzają i pieprzą swoje żony.
Tylko po to abyście mieli spokój, z pomocą ich pokory, bezmyślności i głupoty
mogli wejść do NATO, zdobyć zaufanie banków (…)
Zamknijcie im mordy, przegłosujcie kilka uchwał,
w obronie zdrowia, moralności, konstytucji.
Odbierzcie im argument, pracę, związki zawodowe,
niech rzygają, śmieją się, przesiadują w pubach,
niech chleją alkohol mają satysfakcję z życia,
a młodzi odkrywają nową drogę, narkotyki (…)
Zamknijcie im mordy niech się wieszają (…)
Zwiążcie im ręce, tak by nie widzieli sznura,
ale aby na karku czuli oddech władzy.
Pieniądze, modlitwa, ekologia, disco polo, obiecajcie więcej niż możecie obiecać,
i tak nie spamiętają, a omamią ich słowa, i tak was wybiorą i wybiorą was znowu (…)
Czy macie czasem poczucie, że ludzie wokół są jacyś martwi (jak w doskonałym utworze Belgrado, „Koszmar”)? Nie? To wasze zdrowie – ja, tak. Kobiety z „zawziętymi” twarzami (to rysy nabyte w trakcie codziennej walki o byt w tym kraju), oczy wpatrzone w jeden punkt niczym u gada (to z braku duszy i serca), o „uczuciowości” kopiuj-wklej z seriali, którymi wyjada mózgi telewizja a’la srafałen i polshit. Dobranoc, tańczę sam – ale za to do muzyki z naprawdę świetnej płyty: Alyson Vane 2 krakowskiej formacji Alyson Vane.
Alyson Vane (źródło: alysonvane.art.pl)
Ten kwartet długo milczał. Najnowszy album Alyson Vane pochodzi z grudnia zeszłego roku, a poprzedza go płyta Benzyna i Maliny wydana w 2012 roku. Spora pauza, można było nie zauważyć ich muzyki – tym bardziej warto sięgnąć po Alyson Vane 2. Epka zawiera pięć autorskich utworów oraz jeden (dostępny wyłącznie w fizycznej wersji wydawnictwa) cover rosyjskiej formacji Leningrad. Jak grają Krakowianie?
Tak, że można od razu polubić ich muzykę. Jest na Alyson Vane 2 post punkowa perkusja (fenomenalny utwór „Paznokcie”), jest synth (choć bliżej mu do zgrywy z dupapolo, niż jakości muzyki spod znaku wave), są świetne teksty o życiu i miłości (ależ będzie ta płyta brzmiała wiosną!), są wreszcie energetyczne partie gitarowe – sedno tej muzyki. To wszystko, a ile frajdy! Dodajmy też, że płyta jest naprawdę dobrze nagrana. Często trudno o „poczucie przestrzeni” w przypadku podobnych realizacji – na Alyson Vane 2 jest jej natomiast pod dostatkiem. Urzec może także (bądź odwrotnie – całkowicie zniesmaczyć) autoironia zespołu względem stylistyki i tematów podejmowanych w tekstach. Całość brzmi piętro niżej od longplay’a Ukrytych Zalet Systemu(ta płyta, jak i rosyjski post punk mogą być odniesieniami dla Alyson Vane 2), ale świetnie!
Alyson Vane (fot. Marek Pietraszek / źródło: Facebook)
Jest też w muzyce Krakowian jakaś cudowna przeciwwaga dla „martwego świata”, jakiś romantyzm, naiwność – które sprawiają, że do tego albumu chce się powracać. Poczytajcie o osobliwej literackiej genezie nazwy zespołu… Jak w „Imago” Carla Spittelera (zna ktoś tę książkę?)! Okazuje się więc, że dziwne dziewczyny – i trudna miłość – ciągle inspirują, są możliwe, nawet w Polsce.
Co więcej? Nic. Chciałbym usłyszeć Alyson Vane na żywo.
Aga Wilk: Moon (EP; Mecanica Records; Niemcy; 15 grudnia 2015)
Moon to już drugi, obok wydanej latem płyty Kosmos, krążek rozmiaru EP Agi Wilk, jaki ma ukazać się jeszcze w tym roku. Muzyka tej berlińskiej artystki polskiego pochodzenia wyraźnie ewoluowała względem swoich niedawnych początków – przypomnijmy, że już Kosmos zawiera utwory interesująco i świadomie łączące nowowczesne brzmienia electro z tradycją syntezatorowego minimalizmu spod znaku chociażby Neue Deutsche Welle. Jaka jest zaś najnowsza, zapowiadana aktualnie, płyta Agi Wilk?
Przede wszystkim niespodziewanie odmienna, nieco bardziej od Kosmosu ukierunkowana w stronę muzycznego (i wokalnego) eksperymentu. Mający ukazać się na płycie winylowej album składa się z sześciu kompozycji – trzech autorskich (strona A), oraz trzech remiksów utworu „Love Like Robot” pomieszczonych na stronie B. Remiksy to już znak wywoławczy płyt tej artystki, i nie są one w żadnym wypadku „wypełniaczami” najnowszego wydawnictwa, a jego swoistym dopowiedzeniem, podkreślającym progresję zawartą w muzyce Agi Wilk. Na krążku Moon zdecydowanie zaś faworyzuję remiks autorstwa Davida Carretty, przenoszący utwór dość „klubowo” brzmiący w pierwotnej wersji w pobliże przestrzennej syntezatorowej melodyjności bliskiej nagraniom czeskiego projektu Moduretik.
Aga Wilk: Moon – płyta winylowa 12″ (źródło: materiały prasowe artystki)
We wnętrzu płyty zwracają uwagę także wokalne eksperymenty. Wokoderowym przekształceniom zostały tu poddane oszczędne frazy zaśpiewane (bądź lepiej – wypowiedziane) w większości po polsku. O tym zaś, jak ważne są we współczesnej muzyce języki narodowe nie trzeba chyba przypominać – także więc pod tym względem nowa epka firmowana przez Agę Wilk jest wydawnictwem na wskroś nowoczesnym. Dyktat angielszczyzny w polskiej muzyce się skończył – i zawdzięczamy to (paradoksalnie) muzykom emigracyjnym. Brawo!
I tyle. Moon to doskonała płyta, tak do wsłuchiwania się w interesujące eksperymentatorstwo muzyczne, jak i do zabawy na klubowym parkiecie. Obok wspomnianego remiksu, faworyzuję utwór „Hermannplatz” – oprawiony w wideoklipie w ciekawą wizualną formę, również autorstwa Agi Wilk.