Fléau: Fléau (LP; Anywave; Francja; 19 maja 2015)
Oto płyta w pełni rekompensująca niedosyt nastroju pozostały po nieudanym tegorocznym albumie Johna Carpentera. Debiut Fléau olśniewa głębią i dostojeństwem muzycznej frazy, ożywieniem tradycyjnego analogowego synthu, oraz „filmową” narracją, której najbliżej do apokaliptycznych horrorów Carpentera, czy Davida Cronenberga.
Fléau! Plaga! Jestem szczególnie wrażliwy na formy artystycznej reprezentacji tego ponurego tematu, jak bowiem inaczej – niż właśnie jako „plagę” – określić miary dookolnej rzeczywistości? Plaga widoczna jest w Polsce na każdym kroku, przeradza się w niebezpieczną głupotę, która skutecznie uniemożliwia normalne życie (czy to właśnie nie ten kraj celuje na świecie w ilości samobójstw?), w swoisty – usankcjonowany przez dyktat państwa – kult śmierci. „Jest, jak jest” (czy też często słyszycie te słowa?) i nic tego nie zmieni, obojętnie jakich wykrętów myślowych użyjemy, aby oddalić od siebie świadomość plagi. Pamięć czasu przeszłego zanika. Nie ma przyszłości. Wyobraźnia już nie istnieje. Nastał Rok Zerowy. Słychać wielki śpiew organów w wymarłej świątyni. Wybaczcie mi tę dekadencję, ale tak właśnie jest.

Fléau to debiutancki album nowego projektu, jednak powołanego przez doświadczonego już muzyka – Mathieu Mégemonta z francuskiej formacji dark gaze, Year of no light. „Rok bez światła”… Ta osobliwie wielowymiarowa, migotliwa muzyczna ciemność udzieliła się również brzmieniom Fléau. Album zachwyca wzniosłością i subtelnością; potęga wyrazu sekunduje tu zaś momentom, w których muzyka nachyla się ku ciszy. To bodaj najdojrzalsza ze wszystkich czysto instrumentalnych „produkcji” powstałych w ostatnim czasie w nurcie, który określić można jako „cinematic wave” – a więc reprezentowanym przez albumy o spoistej i świadomie „filmowej” konstrukcji. We wnętrzu Fléau minimalistyczny syntezatorowy puls (utwór „The Rat”) spotyka się z dostojnie (słowo-klucz dla tej płyty) rozwijającymi się kompozycjami o sporych miarach („Glass Cathedral” to prawie osiem minut muzyki); wszystkim zaś odmianom nastroju towarzyszy tu właściwy potencjał dramatyzmu – mimo swej powagi, album ten nie nuży słuchacza. Zwolenników elektronicznego wintażu na pewno zadowoli starannie dobrane arboretum analogowych syntezatorów, budujące wyraźnie słyszalną „przestrzeń” tej płyty – inną jednak od jej wirtualnej namiastki obecnej w większości współczesnej muzyki elektronicznej.
Przestrzeń… Fléau to przestrzeń interitus, a więc moment rozszczepienia światów. To także muzyka oczekiwania, napięcia i namysłu. Przy dźwiękach tej płyty czekam więc na to, co nieuchronnie nastąpi, kiedy minie już zgiełk plagi. Rok Zerowy, podobnie jak muzyka Fléau, jest wektorem nowego. Jego miano to Anno Domini, czy może Anno satani?
Szymon Gołąb
Utwory Fléau pojawią się, przed premierą, w najbliższej audycji Transmission / Transmisja: w środę, 13 maja, godz. 20 – 22 (CET), na www.inclubperu.com.
Skomentuj