„Ostatnia Rodzina” (reż. Jan P. Matuszyński; Polska; 123 min; produkcja: Aurum Film; dystrybucja: Kino Świat; premiera: 30 września 2016)

Niewiele już czasu pozostało do dnia, w którym na ekranach kin będzie można zobaczyć długo oczekiwaną „Ostatnią Rodzinę”, swoistą – i pełną wyrazu, choć syntetyczną w formie – sagę warszawskiego okresu rodziny Beksińskich. Czy warto obejrzeć ten film? Zdecydowanie – i nie tylko z ciekawości. „Ostatnia Rodzina” to nowa jakość w polskim kinie, podobnie jak były nią w rodzimym eterze (pozostając nadal niedoścignione jako forma artystyczna i rodzaj ekspresji emocjonalnej), audycje Tomasza Beksińskiego.

Czas na przygotowanie widzów do seansu i zarazem kilka refleksji po nim. „Ostatnia Rodzina” to spotkanie „w cztery oczy” z najważniejszymi bohaterami tego obrazu – Zdzisławem i Tomaszem Beksińskimi. Aby wyzbyć się jednostronności ujęcia, Wave Press patrzył na historię ich życia także czterema oczami. Nim więc opowiem wam krótko o filmowym Tomaszu Beksińskim, źrenice malarki Dominiki Daszewskiej (lepiej przygotowane do tego od moich) bacznie przyjrzą się portretowi Zdzisława w tym filmie.
Zdzisław Beksiński

Mówili do niego „mistrzu”. Żył w klaustrofobicznym, własnym świecie, przesyconym duchem zimnej, ponad egzystencjalnej formy – odległej, pustej, pełnej filozoficznej zadumy i bólu, w dystansie do życia i ciągłym doświadczaniu śmierci.

„To, co sobie wyobrażam i co mnie niesłychanie angażuje, dzieje się w jakiejś urojonej meta-rzeczywistości.” Gdzieś w fantazjach o rozwiniętej wirtualnej rzeczywistości realizował swoje sadystyczne skłonności w połączeniu z wyobrażeniami cichej, dającej ukojenie śmierci, która towarzyszyła mu do tragicznego końca.
Uważał, że posiada system homeostatyczny, który pozwalał mu utrzymywać równowagę. Kokieteryjnie wątpił w wielkość swojej sztuki, skromnie twierdząc, że wszędzie widzi własne niedociągnięcia względem osiągnięć innych twórców. Wciąż pragnął być lepszy. Wnikliwie analizował naturę ludzką. Uważał, że każdy ma prawo do własnych preferencji i marzeń, choćby były one niestosowne.

W filmie „Ostatnia Rodzina” widzimy zimne, mało przyjazne peerelowskie blokowisko z lat siedemdziesiątych. Odhumanizowane otoczenie w surowym stanie. Miejsce wyjałowione z życia, sprzyjające alienacji i chłodnemu skupieniu, jakie towarzyszy obrazowi rodzinnych relacji.
Jan P. Matuszyński pokazuje historię rodziny Beksińskich niezwykle sugestywnie. Skupiając się na codzienności, w której twórca zmaga się z życiem; reżyser dokonuje próby połączenia roli artysty i głowy rodziny. Dostajemy wizję przekonującą, nasyconą egzystencjalną walką w wymiarze ponadczasowym. Miłość i śmierć zanurzona w duchu sztuki. Obraz trzeźwy i brutalny, pokazany wprost, bez cenzury, bez zbędnych ubarwień.
Andrzej Seweryn wcielił się w postać Zdzisława Beksińskiego z dużą wrażliwością i zaangażowaniem. Widzimy artystę w kliku wymiarach. Beksiński jako ojciec – troskliwy, a jednak bezsilny wobec neurotycznej natury syna. Miłość może niewystarczająca, zbyt odległa, aby uchronić dziecko przed nim samym.

Beksiński jako rejestrator, zachwycający się zatrzymywaniem obrazu w fotografii i filmie. Buduje reporterski zapis swojego życia i życia najbliższych. Pragnie zatrzymać i utrwalić coś ważnego, uchwycić sens, doścignąć niedościgłe. Filmuje swoje dzieła. Daje szereg wywiadów. Chętnie rejestruje siebie samego przy użyciu kamery filmowej. Tworzy własną mitologię, zachowując pamięć o doczesności, utrwala chwile. To tak, jakby czuł nietrwałość egzystencji i pragnął ją zatrzymać.
Film odsłania tajemnicę życia i śmierci, tworzenia i destrukcji. Ten mocny, przejrzysty obraz zabarwiony został uderzającymi emocjami i niespełnieniem wykraczającym ponad ramy czasu i miejsca. Stykamy się z ciągłym niepokojem i dążeniem, którego nie da się zaspokoić.

Na pierwszy plan wyłania się duch sztuki. Obraz czysty i przejrzysty, wręcz ascetyczny. W kontraście z wrażliwą, nieokiełznaną naturą jedynego syna, opiekuńczością i oddaniem żony, Zdzisław jawi się jako egocentryczny, introwertyczny, egzystencjalistyczny artysta – filozof. Ducha sztuki zaś przesyca wszechobecna, unosząca się nad wszystkim śmierć. W domu Beksińskich panuje sztuka, która napędza stany emocjonalne bohaterów. Malarstwo Zdzisława silnie oddziałuje, organizuje i wnika w życie rodziny, która pozostaje podporządkowana jego twórczości. W pełni akceptacji wyrażanej podziwem ze strony syna i żony, Zdzisław stworzył dom – galerię – swoistą świątynię sztuki. Panuje tu aura artystyczna wzmocniona wizytami wielbicieli i emocjonalnie naładowanymi rozmowami domowników.

Film pokazuje brutalność i nietrwałość ludzkiego bytu, próbę pokonania bariery nieśmiertelności. Pobudza do głębszej refleksji nad sprawami ostatecznymi i nad tym, co ponadczasowe, obnażając prawdę.
Motyw śmierci przewija się przez całą opowieść. Kolejno odchodzi matka, teściowa, żona i syn. Ostatecznie śmierć dogania również Zdzisława. Czyżby wszechobecny motyw jego twórczości zapanował nad życiem całej rodziny? Jeśli istnieje jakaś tajemnicza moc sprawcza zawarta w sztuce, to w przypadku „Ostatniej Rodziny” mamy do czynienia z dobitnym jej przykładem.
Dominika Daszewska
Tomasz Beksiński

Niewyrażalność jest kluczem (ale nie do końca dopasowanym, zgodnie zresztą z prawdą o jego życiu) do ukazania postaci Tomasza w „Ostatniej Rodzinie”. Niewyrażalność różna – najbardziej jednak dotkliwie kąsająca widza (czemu mogą towarzyszyć jego łzy), w momentach, w których sięgnięto po obrazy odniesione wprost do sfery emocji i uczuć.
Tomasz Beksiński – młody człowiek, który chciał rozmawiać (nie „gadać”, ale właśnie rozmawiać!) z ludźmi, ale nie potrafiono go wysłuchać. Odwrotnie – kiedy ktoś pragnął z nim rozmowy – Tomasz odwracał się, reagował kpiną, agresją i milczeniem.

Tomasz, który pragnął bliskości i trafiał na mur nie do przejścia – zbudowany w nim (przez ojca?), ale i stawiany (przez często nawet tego nieświadomych) ludzi. Taniec we dwoje, który nie może zaistnieć, awanturujące się, rozhisteryzowane „kobiety-węże”, ich żałosne rekwizyty płaskiego erotyzmu… Trudno w podobnych okolicznościach o wyraz uczuć. Chyba nie tylko filmowemu Tomaszowi Beksińskiemu.

Wszystko jest na zewnątrz, w środku jestem pusty. Każdy gest człowieka traktuję jako osobliwy dar – lecz istnieją momenty (coraz częstsze, wraz z przyrostem „doświadczenia”), kiedy ów gest napawa mnie jedynie wstrętem. Mam wtedy ochotę coś zniszczyć (wspaniała i okrutna jest scena, w której Tomasz demoluje kuchnię w mieszkaniu rodziców), być może po to, aby rozczarowanie nie zniszczyło mnie ostatecznie. Nie, jeszcze nie teraz.

Muzyka wypowiada to, co na zewnątrz, za mnie. Jest opowieścią o miłości i śmierci. Staram się jej wtórować słowami. Wtedy słucham i mnie słuchają. Wreszcie ktoś jest obok (czy i Ty też?). Muzyka fenomenalnie (łącznie z kodą filmu), wpisuje się w obraz i opowiadany przezeń dramat. „Ostatnia Rodzina” to w znacznej mierze film muzyczny. Piękna jest muzyka Tomasza w „Ostatniej Rodzinie”, choć epizod jej obecności radiowej potraktowano tu zdawkowo – i dobrze, że właśnie tak. Audycji Tomasza nie da się powtórzyć, przełożyć na obraz inny, niż film podpowiadany przez wyobraźnię słuchaczy.

Kończy się „Ostatnia Rodzina” – brutalnie, beznamiętnie, strasznie. Tak, jak skończyło się życie ojca Tomasza Beksińskiego. Musicie zobaczyć ten film.
Jakiś czas potem jestem znów sam. Leżę w łóżku, nie mogę zasnąć ze słuchawkami na uszach. Jesteśmy w końcu po tej samej stronie mikrofonu. Szukam muzyki, której mógłby teraz wysłuchać Tomasz, obejrzawszy historię swojego życia – coś podobnego ponoć zdarza się przed śmiercią, a każdy z nas umiera wiele razy, nawet w ciągu jednego dnia. Jeden utwór brzmi szczególnie tej nocy – „Tokkotai” Japan Suicide z albumu We Die In Such A Place (2015).
Szymon Gołąb
Autorzy dziękują Kino Świat, dystrybutorowi filmu, za udostępnienie materiałów fotograficznych.
Wpis partnerski z Tomasz Beksinski – Tribute (TBT)
Tomasz Beksinski – Tribute (TBT) |
Skomentuj