Kontravoid, A.D. Mana (Chmury; Warszawa; 29 listopada 2019)
To była długo wyczekiwana koncertowa noc – w Chmurach na warszawskiej Pradze zagrał Kontravoid poprzedzany przez duet A.D. Mana.
Występ Kontravoid był fenomenalny! Jednoosobowy projekt z Berlina, za którym stoi Kanadyjczyk Cameron Findlay, wykonał przeszło czterdziestominutowy set złożony głównie z utworów pomieszczonych na jego najnowszej płycie, longplay’u Too Deep (wrzesień 2019).

Charyzma wykonawcy połączona z minimalistyczną aranżacją koncertu (światła stroboskopowe z rzadka przeszywające ciemność) została świetnie przyjęta przez sporą publiczność, która przyszła tego wieczoru do Chmur. Muzyka spod znaku tanecznej odmiany minimal wave proponowanej przez Kontravoid zabrzmiała świetnie, koncert był bardzo dobrze zrealizowany – to już w Chmurach dobra tradycja.
Cameron Fndlay wystąpił w swojej nieodłącznej masce (zdjął ją tylko na chwilę), ubrany na czarno, a koncert zakończył lakonicznym „thank you”. Siła nowoczesnej odmiany „muzyki chłodu” na tym właśnie polega – ekstatyczny efekt można osiągnąć tu przy pomocy niewielkiej ilości środków wyrazu.

Przed Kontravoid zagrał tworzący również w Niemczech duet A.D. Mana (synth pop / post-punk / cold wave) – i był to drugi koncert tego projektu w Polsce. Niestety, w stosunku do pierwszego spotkania z muzyką A.D. Mana, nie zrobił on (przynajmniej na mnie) wrażenia wartego zapamiętania – choć muzycy pod koniec występu grali zdecydowanie lepiej, a największy „przebój” duetu, „Body of Glass”, zabrzmiał na scenie Chmur perfekcyjnie.
Kontravoid i A.D. Mana w Chmurach – wydarzenie / Facebook
Wieczór wcześniej byłem w sąsiednim klubie Hydrozagadka na występie Whispering Sons. Też długo wyczekiwanym. Nie żałuję. Otrzymałem to, czego oczekiwałem.
Prawdziwym odkryciem wieczoru okazał się za to dla mnie… rodzimy support basnia tudzież Baśnia. Świetne gitary, żywa perkusja, eteryczny wokal.
Może za dużo słuchałem wcześniej koncertów belgijskiego zespołu w sieci, bardzo dobrej jakości, gdzie można było łatwo się wczuć w atmosferę i poczuć jak na miejscu gdzieś we Francji, w Belgii lub Niemczech, dlatego zabrakło dla mnie czegoś ekstra…?
Możliwe jednak, że to zdrowe podejście i taka ma reakcja – że potrafię dostrzec nawet w jednym ze swoich ulubionych zespołów młodego pokolenia wady… Nie będę więcej psioczył, bo na pewno liderka dała z siebie wszystko, a WS zagrali z właściwą sobie energią.
Zaprezentowali głównie utwory z długogrającej płyty „Image” (zagrali m.in. wg mnie najlepsze dwa kawałki: Alone oraz Stalemate). Po prawie godzinnym secie z całą pewnością zapamiętam charyzmę Fenne Kuppens i jednocześnie jej bycie poza tym wszystkim, jak i siłę przekazu, którą niewątpliwie doceniam. Fizycznie zostanie zaś przy mnie debiutancka EP-ka „Endless Party”, którą wziąłem od tej grupy, a od której tak naprawdę zaczęła się moja fascynacja ich muzyką; w myśl, że początki są może i często niedopracowane, ale jednak bije z nich prawda.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Znowu nie na temat. Wróciłem jednak na chwilę, ponieważ wspominałem w poprzednim komentarzu o epce „Endless Party”. Całkiem zapomniałem za to wtrącić, że była na wavepressblog recenzowana – zresztą entuzjastycznie. Przywracam zgubione po drodze…
https://wavepressblog.com/2015/12/16/wznioslosc-i-cien-whispering-sons-endless-party/#more-3792
Właśnie słucham nagrań z tego minialbumu. Nadal się nim zachwycam… Do długogrającego debiutu „Image” z kolei podejdę wkrótce jeszcze raz. Podobał się za pierwszym wysłuchaniem. Miałem za to wrażenie, że jest o kilka minut za długi.
PolubieniePolubione przez 1 osoba