Magdalena Grzebałkowska: „Beksińscy. Portret podwójny” (Wydawnictwo Znak; Kraków; premiera: 20 lutego 2014)
„Czarnych” jednak tylko dlatego, by muzyka tytułu tych refleksji brzmiała wyraźniej. „Gra”, oraz efekt przesuwania się przed oczami czytelnika kolejnych „paciorków” tyleż prostej, co skomplikowanej historii – wyznaczający dobry biografistyczny warsztat autorki „Portretu podwójnego” – to już określenia głębszych odczuć po lekturze. Nie bez znaczenia jest także odniesienie czynionych tu ex post rozważań do powieści Hermanna Hessego.
Swoją „Grę szklanych paciorków” jeden z ulubionych prozaików Tomasza Beksińskiego zamknął w otwartej (co miało być paradoksem) formie opowieści inicjacyjnej. Podobnie, każda kolejna stronica biografii Beksińskich zbliża do przekonania, iż oto obcujemy z rozpisanym na dwugłos portretem swoistej inicjacji, jesteśmy świadkami ruchu w głąb.
Wtajemniczenie. Powiedzieć wyłącznie o „obcowaniu” z tajemnicą to jednak, w przypadku tej książki, zbytnie uproszczenie. To raczej niemal zmysłowa obecność, dotyk, bliskość głosu i naoczność dwóch zbieżnych i przeciwstawnych wymiarów nieskończoności; życie bowiem artysty – co podkreśla lektura „Portretu” – jest perspektywą, która nie posiada wyraźnego zakończenia. Nawet jeśli jest to istnienie, jakiemu nieustannie towarzyszy wizja finalna. Powieść Hessego traktuje o wejściu w tajemnicę życia; historia Beksińskich w książce Grzebałkowskiej jest wstępowaniem w śmierć. Koniec to zazwyczaj „zejście”, a nie „wejście” – lecz nie w przypadku biografii, z którymi tu obcujemy. Swoiście odwrócona inicjacja życia i dzieła Beksińskich ukazana jest tu nie jako zdegradowanie, ale każdodzienne i niemal mistyczne (widzę Zdzisława pukającego się w czoło po tych słowach) wstępowanie na wyższy poziom przeżywania i (nie)zrozumienia dookolnego świata.
„Pierwiastek irracjonalny”. To, co ciemne i niezrozumiałe, albo odwrotnie – jasne i wyraźne. Jego obecność zaznacza się w każdym życiu. Jest on miłością Tomasza, tęskniącą wciąż za tym, co prawdziwe. Buduje wizje Zdzisława i jest jego upartą, wytrwałą pracą. Irracjonalne i czysto ludzkie są opiekuńcze uczucia Zofii Beksińskiej. Szperacze sensów kalekich i niedomyślanych teorii, widzowie próżnych natchnień i ubodzy teologowie będą jednak tą lekturą zawiedzeni. Nie ma tu epatowania „otchłanią”, „czernią”, „śmiercią” i „piekłem” jakiego poszukuje dziś zbyt natarczywie pseudoreligijna refleksja gotowa odnajdywać spisek „ciemności” we wszystkim, co wartościowe i – nie bójmy się użyć tych słów – odmienne, inne, indywidualne. Szatan tak w formach artystycznych Zdzisława Beksińskiego, jak i na tych stronach, owszem pojawia się, lecz jedynie i wyłącznie jako forma właśnie; jest to zresztą tylko (aż?) „szatan powiatowy (bardziej wspaniały)” – nie zaś „czyhająca na ludzkie dusze, potworne i niebezpieczne monstrum”. Ta droga krytyki dzieła, oraz życia Beksińskich jest zamknięta, ślepa. Z drugiej strony: „mój stosunek do Boga cechuje niewypowiedziana dyskrecja” – napisał niegdyś Rainer Maria Rilke (jeden z ulubionych poetów Zdzisława) – i malarz powtarza tę frazę wielokrotnie na stronicach poświęconej mu książki. W finale portretu samotnego artysty wątek ten powraca w subtelnej, a przez to pięknej postaci – jako sugestia jedynie. Nieczęsta to jakość rodzimej biografistyki.

Anegdota i życie. Bez fragmentów, które po lekturze pamięta się i cytuje nie ma biografii znaczącej, nie ma literatury. Prawdę tę pojęła autorka doskonale, czyniąc wnikliwe unaocznienie historii znanych już w większości zainteresowanym życiem Beksińskich, jednak ciągle niedopowiedzianych, pozbawionych aż do dziś należytego opisu. Bez kontekstu nie istnieją fakty biograficzne. Czytając wielokrotnie ową „przerażająco krótką listę powodów dla których warto było żyć”, jaka kończyła ostatni felieton Tomasza Beksińskiego, nie wiedziałem, aż do dziś, dlaczego wśród nich znajduje się data 31 maja 1998. Podobnie, nie znałem wielu spośród błyskotliwych trawestacji języka biblijnego, jakimi posługiwał się na co dzień Zdzisław Beksiński; współpracę zaś i spory malarza z paryskim marszandem traktowałem jedynie jako tyleż praktyczny, co obsesyjny epizod życia artysty. Magdalena Grzebałkowska wiele w swej pracy wyjaśnia. Najwięcej – jak dotąd.

Człowiek i żywioł przeciwny człowiekowi. „Portret” przedstawia Beksińskich z bardzo bliskiej perspektywy, intymnej częstokroć. Tomasz: obraz ciała, które stało się nośnikiem duszy o szczególnym ciężarze i niepokoju. Geografia cielesności naznaczonej „kolejnymi śmierciami”, stygmatyzowanej przez życie nie do zniesienia; życie, które nie chce być prawdziwe. Ponownie Tomasz: dialektyka (gra?) pragnienia i odtrącenia; kunszt artysty i pogarda człowieka dla wszystkiego, co zaprzeczać może szlachetnym wymiarom odczuwania. Stosunek napięć i odprężeń. Architektura nieustannego kresu istnienia. Zdzisław: jego awersja do chamstwa; niemal fizyczny wstręt do wszystkiego, co płaskie, zmieszane z brudem człowieczeństwa upozorowanego i chybionego. Sztuka portretująca chamstwo w jakiejkolwiek jego odmianie, jest nie do przyjęcia. Ponownie Zdzisław: dyscyplina istnienia, aby nie upaść. Ład wzrastający w obsesyjność. Żona i matka; bliscy i rodzina. Uznawany za lodowatego w kontaktach międzyludzkich artysta nie odtrąca starzejącej się matki, trwa przy niej do ostatnich chwil; nie zdradza także żony; do syna pisze: „nie zostawiaj mnie”, kiedy wyczuwa, iż ten chce już zdecydowanie porzucić życie… Zdzisław i Tomasz. Portret podwójny: dotrzymywanie słowa i odpowiedzialność za jego powagę. Niechęć (niepopularna dziś) do „rozmywania” spraw, jakie łączą ich życie z innymi.
Żywioł przeciwstawny człowieczeństwu. Odtrącony przez ludzi, aż do upadku w śmierć, syn. Zamordowany ojciec. Bezczelność zabójcy każącego autorce płacić za możliwość przeprowadzenia z nim rozmowy. Odwrócony czas i wartościowanie a rebours. Brawurowo okrutny finał tej opowieści, niczym w „Gumach” – czarnym kryminale, który Zdzisław Beksiński czytał kilkadziesiąt razy…
„Portret podwójny” także będzie lekturą wielu powrotów.
Szymon Gołąb / Tomasz Beksinski – Tribute (TBT)
To musi być super książka. Lecę do księgarni.
PolubieniePolubienie