The Dead Mantra: Nemure (LP; Cranes Records; Francja; wrzesień 2014)
Ta nowa, wydana zaledwie miesiąc temu, płyta z powodzeniem mogłaby znaleźć się w niejednej płytotece obok tak klasycznych już i zasłużonych rockowych albumów, jak Necromanteion IV Garden Of Delight, czy Welcome to Sky Valley, Kyuss. Przesada? Nemure jest przecież ledwie debiutanckim longplay’em w dyskografii francuskiego kwartetu… Owszem, to debiut, ale zarazem album niemal doskonały i w pełni dojrzały (odwrotnie, niż wcześniejsze dokonania grupy); zaś z wymienionymi zespołami muzykę The Dead Mantra łączy siła i sublimacja – to idealny pretekst, by oddać się jej władaniu.
Na Nemure znalazło się osiem kompozycji o zdecydowanie mocnym, rockowym (a nawet miejscami – zwłaszcza wokalnie – metalowym) wyrazie. Tym zaś, co zdecydowanie wyróżnia tę płytę, jest talent jej twórców do powoływania energetycznych fuzji gatunkowych; obok art rocka (tak, Nemure to płyta art rockowa w pełnym kształcie!) odnaleźć można tu gitarowy zgiełk goth / shoegaze i to, co ucieszyło moje ucho najbardziej – post punkowe „podbicie” wielu utworów. Ten ostatni wyróżnik szczególnie słyszalny jest w kompozycjach: „Holy Dawn”, „Mxeico” i „Don’t Call it Love”. Najlepszymi zaś momentami albumu są chłodna ballada „1996” i wspaniała, trwająca przeszło siedem minut, wygłosowa suita „Soulles”.
Jakie nastroje stwarza ta płyta? Paradoksalne. Umiejętność wyzwolenia ogromnej i ciemnej energii rocka jest jej podstawowym wyróżnikiem; poszczególne utwory zaś – choć nader dynamiczne – sprawiają wrażenie melancholijnej statyki. Nemure to nader ważna pozycja w przekładzie niepokojów serca na język muzyki. Właśnie… Niepokój. Jest on, być może, najważniejszym kluczem do nastroju albumu.
Podobnie, jak w 1994 roku grupa Garden Of Delight omawiała dla nas związek światła z cieniem („The Relation Of Light To Shadow” ze wspomnianego albumu Necromanteion IV), tak dziś czyni to The Dead Mantra za sprawą pięknej, tajemniczej i niepokojącej płyty Nemure.
Szymon Gołąb
Skomentuj