Lovers Revenge: Lovers Revenge (LP; Romance Moderne; Stany Zjednoczone; 22 stycznia 2015)
Czekałem na tę płytę. Jej wnętrze w pełni zaś wynagradza nadmiernie przedłużajacą się ciszę oczekiwania na jakikolwiek dźwięk firmowany przez Lovers Revenge… Debiutancki longplay duetu z Miami to album dojrzały, interesujący i hipnotyzujący nastrojem minimalistycznego chłodu. Jest to także wydawnictwo niezwykle wielowymiarowe i dzięki temu może ono trafić do muzycznej wrażliwości nie tylko zwolenników brzmień minimal / cold wave; spodoba się chociażby gustującym w „muzycznych horrorach” Johna Carpentera…
Album wypełnia dziesięć kompozycji i jest to miara idealna; nie ma tu miejsca na nudę, czy niedosyt. Zachowano też stosowne proporcje pomiędzy utworami instrumentalnymi, oraz – odpowiednio – z żenskim i męskim wokalem (ten ostatni, zachowany w „klasycznie” zimnej estetyce cold wave, dominuje i jest doskonały). Właśnie… Muzyczny portret „dominacji”, „toksycznych” związków uczuciowych, szarego smutku samotności (pojmowanego tu jako forma depresji, ale i swoiste katharsis – świetna introdukcja płyty, utwór „Waves of Depression”); ogólnie zaś wejrzenie w skomplikowane, lecz coraz mniej interesujące sztukę, ludzkie wnętrze – to wyraźne i właściwie zinterpretowane żywioły tej wspaniałej płyty.

Muzycznym odpowienikiem introwersji pierwszego longplay’a Lovers Revenge są brzmienia syntezatorowe nie stroniące, pomimo swego minimalizmu, od pewnej nastrojowości sugerującej konstrukcje zdecydowanie bardziej złożone, o sporym potencjale eksperymentatorskim. Jest to wypadkowa udanej stylizacji na lata osiemdziesiąte spod znaku retro wave (oraz wspomnianych soundtracków Johna Carpentera – wspaniała „carpenterowska” koda albumu, „Dreams”), oraz transowości bliskiej wczesnym nagraniom chociażby In Death It Ends. Dodać należy, iż efekt odmienności osiągnięto tu perfekcyjnie, muzyka duetu z Miami zdecydowanie wyróżnia się na tle propozycji innych wykonawców.
Horror. Ten album straszy i należy słuchać go w ciemności podobnej do tej, jaka wypełnia dziś duszę człowieka. Nie bez przyczyny pojawia się tu Countess M, której twórczość można chyba określić jako najbardziej autentyczne, kobiece i współczesne wcielenie ciemnych namiętności Drakuli. Hrabina M użycza głosu w kompozycji „Passing Strangers” – nastrojowym sednie longplay’a. Ponadto faworyzuję utwory: „Bleed”, „Rest (Not in Peace)”, „Till Death Do Us Part”, „Betrayed”, oraz – wspomniane wcześniej – „Waves of Depression” i „Dreams”.
„Miami Ice” – ależ oglądałbym serial grozy pod takim tytułem, wypełniony muzyką Lovers Revenge”!
Szymon Gołąb
Szerzej z muzyką Lovers Revenge można zapoznać się na stronie duetu w serwisie SoundCloud:
Skomentuj