
Czas przyjrzeć się artyście, sztuce, oraz miejscu, których cechą wspólną jest to, iż rodzimy odbiorca wciąż wie o nich nazbyt mało. Przeprowadziłem niedawno pierwszy z serii swoistych eksperymentów, których cel to „sprawdzenie” w jaki sposób prezentowana jest obecnie polska twórczość w miejscach do tego przeznaczonych. Postępując zgodnie z wytyczną nowoczesności wskazującą, że „centrum istnieje na peryferiach” odwiedziłem Dom Kultury w Lidzbarku, niewielkim mieście na Mazurach. Najpierw więc przyjrzyjmy się pracom artysty, którego wystawę „Piękno czai się w mroku” tam obejrzałem. Potem odwiedźmy przestrzeń, jaką stworzono dla sztuki w tym mieście.
Artysta i sztuka.

Steampunk czyli „muzyczne rzeźby”. Być może niektórzy z czytelników mają w pamięci niewielką powieść fantastyczną Julitty Mikulskiej „Inanna”, wydaną około roku 1986… Porównajmy Grega von Seduce do sportretowanej w jej wnętrzu postaci Hefasa, „Pana Kuźni”, który – pod wpływem cierpliwej i głębokiej (ale też nieco egoistycznej) miłości – obdarowywał uroczą Inannę wykuwanymi przez siebie kunsztownymi ozdobami. Radowały one jej serce, choć ta nieziemska dziewczyna zdawała się być – na pozór jedynie – obojętna na dziwne piękno tych darów. Dlaczego akurat to porównanie? Powieść Mikulskiej, a zwłaszcza opisywana w niej estetyka dzieł Hefasa, to chyba pierwsza w literaturze polskiej proza steampunkowa – a więc odnosząca się do kierunku artystycznej alternatywy, którą na początku lat osiemdziesiątych zrodziły dwa składniki wyobraźni: fascynacja „wiekiem mechaniki” (zwłaszcza opartej na wykorzystaniu mechanizmów parowych), który już wtedy odchodził w niepamięć – wypierany przez technologie elektroniczne; oraz negacja zastanego kształtu rzeczywistości przez ruch punkowy, jaki w tamtym czasie ulegał estetycznemu pogłębieniu – głównie dzięki muzyce. Tę sublimację punkowego sprzeciwu wyznaczać zaczęły wówczas brzmienia „gotyckie” i minimalistyczne zarazem, o eterycznych, subtelnych aranżacjach. Pierwsze płyty Black Tape For A Blue Girl – czy Universe Zero – są przykładem muzyki tamtego czasu, która – dzięki swoistej delikatności – pozyskała wkrótce „powietrzne” określenie: ethereal.

Sublimacja buntu i odrzucenie formuły świata ujednoliconego w nadmiarze identycznych, projektowanych komputerowo form, zrodziły steampunk – nurt dziś nadal żywotny w muzyce, a także coraz częściej adoptowany przez sztuki wizualne. Współczesną muzykę steampunkową wyróżnia wykorzystanie tradycyjnego akustycznego instrumentarium (fortepian, skrzypce, harfa, oraz gitara) z wyraźną ekspozycją perkusji (zwłaszcza zaś „talerzy”); a także – co dla jej wyrazu jest najważniejsze – dbałość o szczegół, tak instrumentalny, jak i wokalny. Nie bez znaczenia jest również warstwa wizualna utworów, „reprezentowanych” przez wypracowane nader starannie i fantazyjnie (choć także za pomocą tradycyjnych metod kinematografii) teledyski. Wszystko to zaś podbarwione zostaje stale obecnym elemementem horroru – o naturalistycznym, bądź psychologicznym źródle. Patrząc na rzeźby Grega von Seduce warto mieć w pamięci ich steampunkową genezę i swoisty „muzyczny” charakter. Posłuchajmy więc – oto brzmienie, oraz wygląd steampunka w nowej muzyce: Jaggery, utwór „Hostage Heart”, oraz duet Arborea w kompozycji „Pale Horse Fantasm”:
Znaczenie szczegółu. Wydźwięk całości jest nieodłączny od nastroju wnoszonego do niej przez detal. Popularne określenie „diabeł tkwi w szczegółach” nabiera w kontekście prac Grega von Seduce głębszego znaczenia. Zaznaczmy jednak, że demoniczność nie jest dla nich jedynym obszarem sensotwórczym; co więcej – przypisywanie tym rzeźbom „demonizmu” byłoby pomyłką widzenia. Kluczem zaś interpretacyjnym zbliżającym się do prawdy o dziełach Grega von Seduce jest zapatrzenie w detal, wysłuchanie opowieści szczegółu. „Twórz tak, jak tworzy natura” – zdają się mówić powołane przez niego formy. Czyli jak? „Od szczegółu do ogółu” – to najtrafniejsza odpowiedź tych kształtów. Początek twórczej przygody z detalem jest spotkaniem z materią – możliwie jak najszlachetniejszą, trwałą i konkretną. Materia to prawda i punkt wyjścia: metal, szkło, kamień, drewno i kość. Energia, czyli para (steam) – odpowiednik duszy w formach steampunkowych – rodzi się zaś z interakcji pomiędzy tymi składnikami, jeśli tylko artysta włoży w ich ukształtowanie odpowiednią ilość pracy i rzeczywistego ludzkiego trudu. Rzeźby Grega von Seduce to nie jest sztuka płytkiej iluzji; naśladownictwa we współczesnym znaczeniu, kiedy formę i trwałość materii – oraz całych rzeczy – „markują” tworzywa sztuczne. Szczegół ma tu również inne, nader ważne znaczenie. Jest hermeneutyką, a więc rodzajem filozoficznego namysłu. Sztuka dawnych mistrzów twórczego kształtowania materii, także tej myślowej – a więc hermeneia – jest tu istotnym kontekstem. Na prace Grega von Seduce patrzy się przez pryzmat kunsztownego detalu, który niejako otwiera formy poszczególnych rzeźb; w ten sposób przebiega także droga konkretnego „odczytywania” tych prac – umiejący uważnie patrzeć odbiorca nachyla się i studiuje z zachwytem ich szczegóły.

„Twórz tak, jak tworzy natura” – powtórzmy ten głos formy – czyli w trudzie, niedostrzegalnym jednak dla patrzącego. To także stara zasada, wykorzystywana chociażby przez architektów gotyckich katedr – „in sna operationes”, czyli budowanie na podobieństwo kształtów i wysiłku natury. Odżywa ona w „przyrodomorficznej” estetyce rzeźb Grega von Seduce, stanowiąc ich wyrazisty element steampunkowego sprzeciwu wobec „plastikowego” fałszu i schematycznej iluzji. Przejrzyste ważki, dziwne pająki, nietoperze skrzydła, oraz Gigerowskie ksenomorfy – to świat form naturalnych cudownie i paradoksalnie stworzony przez tę sztukę – wyrosłą przecież na gruncie fascynacji mechaniką.

Punk i elegancja. Niektóre, jeśli nie większość, z rzeźb Grega von Seduce tworzy materia wycofana z użytkowego znaczenia. Niezapominajmy, że punk to tyle, co ‚śmieć’, przedmiot ‚wykluczony’, isniejący ‚na marginesie’. Jednak nie tylko przedmiot. Obecnie już kolejne pokolenie młodych ludzi zmuszone jest używać tych określeń dla opisania swojego miejsca we współczesnej rzeczywistości. Stąd chociażby obecna popularność artystycznego wyrazu „życia bez perspektyw” – chłodna, lecz swoiście „natchniona” stylistyka muzyki „post punkowej”. Prace Grega von Seduce, podobnie jak dokonania całej „szkoły” steampunka, wpisane są w te znaczenia – traktując je zarazem w sposób nader rozwojowy i twórczy.

Stary, bezużyteczny nalewak do piwa, elementy baterii łazienkowych, części instrumentów muzycznych, zwoje drutów, części dawnych samochodów… Wszystkie te składniki, traktowane przez nowoczesną konsumpcyjną cywilizację jako „śmieci”, w rzeźbach firmowanych przez faktorię artysty, „Von Punk Factory”, uzyskują nowe istnienie, stając się niejako surrealnymi „przedmiotami do funkcjonowania symbolicznego” – bądź dziełami sztuki po prostu. Ich powtórne życie dalekie jest od śmietnikowego bezładu i destrukcji. Znamienne jest to, iż Greg von Seduce łączy elementy starych, „zużytych” przedmiotów z najszlachetniejszymi naturalnymi materiałami: złotem, srebrem, kością i drewnem. „Zużycie” i „wykluczenie” należy więc, w kontekście tych dzieł, umieszczać jedynie w nawiasie. Rzeczy, a w szerszym znaczeniu również i człowiekowi (pamiętajmy o steampunkowym zrównaniu pary i duszy, jako energii twórczej, oraz życiowej) przywracana jest godność powtórnej możliwości istnienia – i to w nader kunsztownej formie. Greg von Seduce tworzy więc sztukę, choć może to być już nadinterpretacją, na wskroś humanistyczną; tym też różni się od większości artystów peregrynujących składowiska staroci. Degeneracja i jej podkreślenie, w rodzaju prowokacyjnych – niejako zapowiadających wojenny bezład – kreacji Miszy Koptieva (przywołanych tu niegdyś w eseju o fotografiach Andrieja Stienina) to nie jest wymiar twórczości, po który sięga Greg von Seduce. Od jego postawy jest zaś tylko krok do tworzenia sztuki sensu stricto użytkowej, do wykonywania przedmiotów towarzyszących życiowej codzienności, jednak w odmienny sposób i w zindywidualizowanej formie – także więc i w tej dziedzinie „Von Punk Factory” odnajduje się, oraz prężnie działa.
II Miejsce.

Prace Grega von Seduce prezentowane były w ramach „objazdowej” wystawy „Piękno czai się w mroku”, której wernisaż w lidzbarskim Domu Kultury odbył się w zeszłym miesiącu. Lidzbark, niewielkie miasto na Mazurach – postanowiłem odwiedzić właśnie to miejsce, nieco oddalone od wpływu „głównych”, czy też mainstreamowych, oficjalnych nurtów kultury w Polsce. Nowoczesna kultura kieruje się nieco odmiennymi zasadami obecności, niż te, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić. Zanika, przede wszystkim, pojęcie granicy – nie tylko „kulturowej”, ale także tej, jaka dotąd oddzielała „centrum” od „peryferiów”. W ciągu kilku ostatnich lat działalności „medialnej” najczęściej zdarza mi się współpracować z artystami tworzącymi właśnie na peryferiach; dodać należy, iż niezależnie, czy są to peryferia krajów Europy Zachodniej i Ameryki Łacińskiej, czy też Rosji, Stanów Zjednoczonych, a nawet Japonii – zawsze trafiam tam na osobowości artystyczne najwyższej próby, świadomie poszukujące i tym poszukiwaniom oddane. Kształtują one też alternatywną sztukę, która w niedługim czasie, wypełnia znane sale koncertowe i wystawiennicze świata. Jak w tym kontekście prezentuje się kulturotwórcza moc peryferiów w Lidzbarku?

Człowiek, a konkretnie styl, w jakim potrafi on ująć dookolną rzeczywistość, jest dziś istotniejszy od materialnych desygnatów miejsca i jego przeznaczenia. Po wnętrzach lidzbarskiego Domu Kultury oprowadzały mnie dwie Przewodniczki, realizujące tam na co dzień program zajęć plastycznych dla dzieci. Choć w Domu Kultury pojawiłem się w czasie, w którym właśnie przypadały owe lekcje plastyki (na których temat nie zdążyłem zwrócić uwagi), przyjęty zostałem z należytą życzliwością i – co najważniejsze – bez irytującego „popędzania” kogoś, kto nieco głębiej chce przyjrzeć się sztuce, oraz wnętrzom przez nią wypełnionym. Jedna z Przewodniczek – z którą właśnie miałem prawdziwą przyjemność oglądania wystawy „Piękno czai się w mroku” – dała namówić się na zaskakująco rzeczową i twórczą rozmowę, której temat oscylował wokół rzeźb Grega von Seduce, sztuki „gotyckiej”, a także bliskiej mi muzyki grupy Dead Can Dance. Było to ujmujące i na długo pozostanie w pamięci – znacznie dłużej niż podobne doświadczenia – chociażby z ekspozycji bliskiej kolorytem sztuki w Sanoku (Festiwal „Love Never Dies” dedykowany twórczości Tomasza Beksińskiego) i Częstochowie (wystawa prac Zdzisława Beksińskiego pochodzących z kolekcji Anny i Piotra Dmochowskich). Druga z Przewodniczek służyła natomiast pomocą w sprawach organizacyjnych, co również odbyło się z wdziękiem, kulturalną „ogładą” i bez jakichkolwiek zastrzeżeń.

Jak wygląda zaś samo miejsce? Dom Kultury w Lidzbarku jest nader sporym gmachem o nieregularnej formie architektonicznej. Charakterystyczna wysoka i pokryta równomiernym tynkiem ściana oddziela go od ulicy, co sprawia wrażenie pewnej „bariery psychologicznej” – na tyle silnej, iż warto o niej wspomnieć. Pierwsza część Domu Kultury to sala dawnego kina miejskiego (szkoda, że właśnie „dawnego”), w której odbywają się zazwyczaj przedstawienia teatralne i koncerty (ciekawe jakiej muzyki?); druga zaś (niedawno powiększona) mieści galerię „Nowa Przestrzeń”. W niej to właśnie pomieszczono ekspozycję rzeźb Grega von Seduce, oraz wystawę portretów znanych muzyków (głównie nurtu pop-rock) wykonanych techniką „batiku” – jest ona obszerna, jednak nie ujęła wystarczająco swoją tematyką, jak i formą.

Wnętrze Domu Kultury… Domu Kultury? Brak mi klucza wizualnego, jak i muzycznego, który zdolny byłby przekonać „zwykłego człowieka”, iż jest to właśnie miejsce mieszczące kulturę, a nie szpital, urząd, bądź inną instytucję wymagającą po prostu czystych, białych i dużych pomieszczeń. Wszechobecny „syndrom białego sześcianu”, przed którym słusznie przestrzegano niegdyś słuchaczy „Laboratorium Edukacji Twórczej” warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej, również zdecydowanie przeszkadza odbiorowi sztuki. Nadmiar bieli jest zbyt cichy, przytłaczający – i bynajmniej nie spełnia się jako „środowisko neutralne”. Jednak rzeźby Grega von Seduce, oraz życzliwość Przewodniczek zrekompensowała mi to niemiłe doznanie bycia przytłoczonym amorficzną pustką.
„Czym jest potencjał”? Zapytałem, wychodząc, jedną z Przewodniczek. „Siłą… Energią” – odpowiedziała, rozbijając jedno znaczenie na dwa słowa. Siły i energii życzę zatem lidzbarskiemu Domowi Kultury, miejscu o sporym potencjale – który może zdystansować hordy miejscowych didżejów pustoszących smak i wyobraźnię każdego, kto choć z daleko usłyszy ich „twórczość”.
Do zobaczenia w kolejnym miejscu kultury w Polsce.
Szymon Gołąb
Za udostępnienie fotografii rzeźb dziękuję Artyście. Za wszelką inną pomoc – Pracownikom MGOK w Lidzbarku.
Von Punk Factory – oficjalna strona
MGOK Lidzbark – strona internetowa
Pozostałe wybrane prace Grega von Seduce:






bardzo interesujące
PolubieniePolubione przez 1 osoba